Mały wstęp: Ten one-shot jest alternatywą, albo raczej
„zgubioną” sceną w mandze. W większości trzyma się kanonu, są jednak pewne
różnice, których jestem świadoma. Zawiera duże ilości Shikamaru i angstu –
czyli dwóch rzeczy, do których mam wielką słabość. Żeby nie było, że nie
ostrzegałam. (:
Sinawa czerwień jego ust tak zażarcie kontrastująca z
bladością twarzy. Ciemne włosy zlewające się z szarawym podłożem wciąż
wprawiane w ruch przez delikatny wiatr. Głuchy hałas – irracjonalne uczucie –
jakby za niewidzialną barierą mojej nieświadomości.
Żółtawe opuszki palców, leżące bezwładnie na nieruchomym torsie. I ta wszechogarniająca pustka, otumaniająca zmysły każdą dostępną drogą, odpychana tylko przez jedno instynktowne pragnienie – sprawiedliwości.
Żółtawe opuszki palców, leżące bezwładnie na nieruchomym torsie. I ta wszechogarniająca pustka, otumaniająca zmysły każdą dostępną drogą, odpychana tylko przez jedno instynktowne pragnienie – sprawiedliwości.
W wiosce padało. Sam do końca nie wiem, jak udało mi się to
zapamiętać, ponieważ na tle beznadziejnej całości był to zaledwie nic nie
znaczący szczegół. Niby dawno udało mi się zrozumieć, że świat składa się z
takich drobnostek, ale to, co się wydarzyło nią nie było. Zgniotło mój
wypracowywany przez te kilkanaście lat światopogląd jak zwykłą kartkę papieru,
która teraz porwana, nierówna i odkształcona była niemal namacalnym dowodem na
idiotyzm teoretycznych dywagacji. Bolały mnie miejsca, o których istnieniu nie
miałem pojęcia: może to był jednak powód, dla którego zapamiętałem deszcz? Bo w
minimalnym stopniu koił ten ból swoim chłodem?
Strażnicy witający nas w bramie wioski byli ubrani na
czarno, co tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że nie jesteśmy dłużej osamotnieni
w naszej żałobie. Pierwszy raz tego dnia uniosłem głowę, swój wzrok z ziemi
przenosząc dokładnie na wprost. Kiedy moje przyzwyczajone wcześniejszym marszem
oczy zdołały przeanalizować nowe położenie, zerknąłem niepewnie w bok, od razu
natrafiając na spojrzenie błękitnych tęczówek. Ino kroczyła niespełna pół metra
ode mnie. Wystarczająca odległość, żeby dać mi upragnioną przestrzeń, ale i
zapewnić sobie chociaż minimalne poczucie bezpieczeństwa. Żałowałem, że nie
mogę dać jej tego, czego potrzebuje, sparaliżowany własnymi, egoistycznymi
pragnieniami urwanymi z niesprawiedliwego świata marzeń. Ta niewielka
przestrzeń między nami sprawiała, że każde z nas mogło wyławiać tlen z tej
przytłaczającej mieszanki smutku, niedowierzania i poczucia winy. Dopiero kiedy
o tym pomyślałem, dotarło do mnie, że drobna blondynka po mojej lewej zdawała
się dusić tym ostatnim składnikiem. Nie mogąc tego znieść spojrzałem w prawo.
Chouji patrzył przed siebie; kłykcie zbielały mu od kurczowego zaciskania dłoni
w pięści, a okrągłe źrenice wciąż były rozszerzone na skutek rozlewającej się
po jego ciele adrenaliny. Jego usta poruszały się bezgłośnie, jak mantrę
powtarzając w kółko te same słowa. Nie chciałem na to patrzeć, właściwie,
chciałem zatkać mu usta. Jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że moja głupia
irytacja nie jest winą Chouji’ego. On
też potrzebował wsparcia, przebicia tej próżni, którą się otoczyliśmy i która
zdążyła się we mnie zakorzenić na tyle mocno, że wyplewienie jej wymagałoby
siły. Siły, której znowu mi zabrakło.
- Powinnam już iść. –
Ochrypły, wydobywający się z nieużywanego od kilkunastu godzin gardła dotarł do
mnie jakby z opóźnieniem. Otrząsnąłem się z transu by zauważyć, że znajdujemy
się przy brukowej alejce prowadzącej do domu mojej przyjaciółki.
- Odprowadzę cię –
odparłem niemal machinalnie, czując jak słowa palą moją suchą krtań. Widziałem,
że Ino chciała zaoponować, ale w ostatniej chwili z tego zrezygnowała. Bała się
momentu, kiedy zostanie w końcu sama, zmuszona zmierzyć się z ostatnimi wydarzeniami,
które jak wyjątkowo obrzydliwe macki przylgnęły do nas i nie chciały puścić. Chouji
bez słowa ruszył za nami, a szept wydobywający się z jego ust, chociaż wciąż
ledwo przecinał powietrze zaczynał dudnić w mojej głowie przyprawiając o
wyjątkowo silną migrenę. Po raz kolejny zacisnąłem zęby, nie chcąc wybuchnąć.
Moje frajerstwo już i tak przekroczyło jakąkolwiek skalę. Żeby zagłuszyć
upiorne myśli próbowałem skupić się na dźwięku wody chlupiącej w moich butach.
- Chyba będzie burza
–powiedział Chouji, najwyraźniej próbując rozpocząć coś na wzór normalnej
rozmowy. Ino przygryzła wargę i spojrzała na mnie niepewnie, po mimo
spuchniętych powiek dokładnie widząc moją reakcję, a potem niemal
niezauważalnie pokręciła głową. W tamtym momencie normalność była dla mnie
szczytem absurdu. Chouji już więcej się nie odezwał.
W końcu dostrzegliśmy niewielki domek zewsząd otoczony
licznymi sklepikami. Pnącze czerwonej róży otaczającej szyld „Kwiaciarnia
Yamanaka” pomogło mi zrozumieć, że naprawdę jesteśmy w domu. Rozejrzałem się, w
końcu dostrzegając szczupłą sylwetkę na ławce nieopodal. Ubrana w czarną
sukienkę i płaszczyk nieudolnie próbowała się chronić przed deszczem, również
czarną, parasolką, mimo to z jej różowych włosów spływały obfite strugi
deszczu. Sakura patrzyła na nas swoimi wielkimi, zielonymi, idiotycznie
zatroskanymi oczami. Na jej twarzy malowało się coś co w zamyśleniu miało być
zrozumieniem i otuchą, kiedy wstała nieśpiesznie z ławki i skinęła nam głową na
przywitanie. W ostatniej chwili powstrzymałem się przed ostentacyjnym
prychnięciem. Dopiero teraz zrozumiałem rozdrażnienie które ogarniało Sasuke za
każdym razem, kiedy próbowała go pocieszać, opierając się tylko na swoich
naiwnych, oderwanych od rzeczywistości wyobrażeniach. Nie odpowiedziałem jej,
ale też ugryzłem się w język, uświadamiając sobie, że właśnie porównałem się do
czołowego zdrajcy Konohy. Moja świadomość pogrążyła się we wstydzie, kiedy
dostrzegłem przyjaciółki trwające w żelaznym uścisku i uświadomiłem sobie jak
wdzięczny jestem, że chociaż jedno z nas nie spędzi tej nocy samotnie.
Do swojego domu dotarłem na krótko przed północą. Po
odprowadzeniu Ino skierowaliśmy się do Choujiego wyjątkowo okrężną drogą, przez
cały czas nie zamieniając ze sobą ani słowa. On bał się znowu odezwać, a ja nie
wiedziałem co mógłbym powiedzieć, w jaki sposób zacząć rozmowę. Wiedziałem, że
poniekąd byłem i jego i Ino liderem, ufali mi i wierzyli we mnie zdecydowanie
mocniej niż powinni. Nawet teraz byli przekonani, że wiem, co należy zrobić, a
ja nie potrafiłem ich uświadomić, że poruszam się jak dziecko we mgle i gdyby
nie drużyna Asumy, z którą wracaliśmy, pewnie nie potrafiłbym wskazać kierunku
do wioski.
Zdążyliśmy minąć wszystkie posiadłości po kilka razy, zanim
w końcu na horyzoncie pojawił się niewielki, ceglany domek. Mama mojego
przyjaciela musiała stać przy oknie od paru godzin, bo nim zdążyliśmy minąć
bramę wybiegła nam na przeciw w ręku trzymając dwie czarne bluzy. Opatuliła nas
nimi i pocałowała przelotnie w czoła a potem odsunęła się dając nam moment na
pożegnanie. Chouji nie mogąc dłużej znieść dystansu uścisnął mnie mocno, niemal
miażdżąc moje kości. Nawet przez gruby materiał, który jeszcze nie zdążył
przesiąknąć całkowicie deszczem, poczułem gorące łzy zalewające moje prawe
ramię i sam objąłem go skostniałymi rękoma. Nie wiem ile trwaliśmy w ten
sposób, on łkając głośno i próbując wydusić z siebie jakieś konkretne słowa a
ja oddychając głęboko i próbując przełamać tę pustkę, która nie pozwalała mi na
nie odpowiedzieć. Pamiętam tylko jego zagubione spojrzenie, kiedy w końcu się
od siebie odsunęliśmy.
Zdaje mi się, że poszło mi przez głowę żeby pospacerować
trochę dłużej, jednak przez wzgląd na moje płuca i ojca, któremu zamartwiająca
się matka musiała robić piekło na ziemi ruszyłem w kierunku swojego domu. Gdy
finalnie dotarłem do swojego celu moje nogi były zupełnie sparaliżowane, jakby
cała spływająca po nich woda w jednej chwili zmieniła swój stan skupienia,
skuwając je lodem. Nagle zdałem sobie sprawę, że mój ciężki oddech przerywają gwałtowne
ataki kaszlu, a próba wyciągnięcia klucza z kabury skończyła się niepowodzeniem
przez drżenie zsiniałych rąk. W momencie, kiedy myślałem, że zemdleje pod
drzwiami własnego domu, poczułem silne dłonie chwytające mnie pod ramionami.
- Już dobrze synu
Wydawało mi się, że zdołałem skinąć głową.
Gdy się obudziłem było już jasno. Niemal miałem ochotę się
głupio uśmiechnąć, że udało mi się przespać tę noc bez koszmarów i
upokarzających krzyków, których nawet w tym momencie nie zniosła by moja męska
duma. Wstałem z łóżka i wyjrzałem przez okno, szybko oceniając, że jest jeszcze
przed południem. Błękitne niebo tylko w niektórych miejscach prześwitywało zza
zasłony chmur. Przeszło mi przez myśl, żeby spędzić ten dzień na dachu
akademii, jak zwykle nic nie robiąc; a potem
to wszystko do mnie dotarło. Martwe ciało Asumy i szyderczy uśmiech Hidana,
który z całego serca pragnąłem zedrzeć mu z mordy. Śnij dalej...
- Mogę wejść? - Usłyszałem. Odwróciłem się dopiero teraz
zauważając, że drzwi do mojego pokoju są otwarte, a w progu stoi mój ojciec.
Zaprosiłem go do środka prostym gestem. Prawdę mówiąc, było mi wszystko jedno.
Jego obecność nie stanowiła przeszkody dla moich myśli, wciąć krążących wokół
jednego tematu. Z transu wyrwał mnie dopiero dźwięk talerza obijającego się o
mały stolik przy łóżku i charakterystyczny zapach jajecznicy.
- Jedz, jesteś słaby
– odezwał się mój ojciec. Postanowiłem się z nim nie kłócić kiedy ewidentnie
miał rację. Położyłem sobie talerz na kolanach, starając się ignorować mój żołądek.
Jednocześnie byłem głodny i nie mogłem patrzeć na jedzenie. Z westchnięciem wmusiłem
w siebie pierwszy kęs, swoją uwagę z powrotem kierując na ojca. Siedział z
fałszywym zainteresowaniem przyglądając się gniazdu ptaków na wysokości mojego
okna, najwyraźniej czekając aż zjem śniadanie, bo kiedy usłyszał że szczęk
obijanych o siebie sztućców ustał przerwał ciszę.
- Hokage na ciebie
czeka. Chce usłyszeć wszystko od ciebie Kotetsu i Izumo.
- Oni już tam są?
- Tak.
Przymknąłem na chwilę oczy próbując uspokoić swoje ciało po
czym wstałem z łóżka, zgarniając przy okazji pusty talerz po śniadaniu.
Nieśpiesznym krokiem skierowałem się do łazienki, po drodze zahaczając o
kuchnię gdzie zostawiłem naczynia. Kątem oka dostrzegłem mamę, przyglądającą mi
się uważnie, nie mogącą przy tym powstrzymać nerwowego zdrapywania skórek. Może
powinienem był w tym momencie przytulić ją i powiedzieć, że wszystko jest w
porządku, ale wątpiłem, aby największe kłamstwo jakie przychodziło mi do głowy choć
trochę ją uspokoiło.
- Położyłam ci czyste
rzeczy w łazience – odezwała się z wyraźnym wahaniem. Po drżeniu w jej głosie
domyśliłem się, że płakała; nie wiedziałem tylko czy z mojego powodu czy Asumy,
którego bądź co bądź lubiła, nawet jeśli i ja i ojciec musieliśmy wysłuchiwać jej
narzekań, na to że nasze ubrania wiecznie śmierdzą fajkami.
- Dziękuję – odparłem
prosto, nim przekroczyłem próg łazienki. Z wielką ulgą zdjąłem z siebie brudny
podkoszulek, który jakimś cudem znalazł się na moim torsie i rzuciłem go na
podłogę. Podszedłem do wanny i przekręciłem kurek kranu, pozwalając, aby gorąca
woda lała się do zbiornika powodując osiadanie pary na sporym lustrze na
przeciwko. Kiedy w końcu zanurzyłem się w tej cieczy pierwsze co poczułem to
pieczenie w okolicach klatki piersiowej. Dopiero teraz zlokalizowałem dwie
rany, którymi nie pozwoliłem się wczoraj zająć Ino. Z niesmakiem pomyślałem, że
mogą pozostać mi po nich blizny, które niczym wieczne tatuaże już zawsze będą
mi przypominać o wczorajszej nocy. O stracie, której mógłbym uniknąć, gdybym
nie spędził swojego życia na zajmowaniu się głupotami. Poczułem jak wszystkie
moje mięśnie się napinają, po mimo tego, że temperatura wody powodowała
różowienie skóry, a ja sam zacząłem się dusić. Szybko wyszedłem z wanny i, nie
zważając na czerwonawą od zaschniętej krwi wodę, którą rozchlapywałem po całej
łazience, dopadłem do okna. Uspokojenie oddechu zajęło mi co najmniej
kilkanaście minut.
Pierwszy raz wszedłem do gabinetu Piątej bez pukania. Nie
wynikało to tyle z chęci pokazania jak bardzo mnie wszystko nie obchodzi – bo
obchodziło – co zwykłego oszczędzania siły, której deficyt nie pozwalał mi na
zbędne gesty. Na moje szczęście nikogo zdawało się to nie obejść. Tsunade
przeglądała jakieś papiery, nawet nie próbując udawać zainteresowania, a
reszta, to znaczy Shizune, Izumo i Kotetsu, siedziała w ciszy na obszernej
kanapie pod ścianą pogrążona w rozmowie. Dopiero kiedy zbliżyłem się do biurka
zauważyli moją obecność.
- Hokage-sama –
powiedziałem na przywitanie, przerywając ogólną ciszę panującą w pokoju.
Shizune podniosła z ziemi TonTon i
stanęła za Hokage w czasie, kiedy Izumo i Kotetsu zajęli miejsca po mojej
prawej i lewej stronie. Tsunade spojrzała na nas swoimi bursztynowymi oczami
niemal przepraszająco.
- Co tam się stało?
Do teraz nie wiem jak udało nam się to opowiedzieć tak
beznamiętnie, jakby to był jeden z miliona raportów dotyczących egzaminu na
chunnina czy rutynowej kontroli granic wioski. Na pewno spora zasługa w tym
była Izumo, który uprzednio biorąc głęboki oddech mówił o wszystkim ze
szczegółami, w ogóle nie dając nam znaków, żebyśmy się włączyli. Najwyraźniej
kiedy ja próbowałem zrozumieć to co się właśnie stało on zajął swój umysł
układaniem tej przemowy. Ja i Kotetsu rzadko kiedy się wtrącaliśmy i raczej z
czystej kurtuazji, bo relacja Izumo była wystarczająco detaliczna. Tak
detaliczna, że zadbałem o to, aby we właściwym momencie skupić swoją uwagę na pulchnych,
różowych łapkach maskotki naszej przywódczyni.
- Co z Kurenai? –
usłyszałem jakby z oddali, nie mogąc dopasować głosu do żadnej ze znajdujących
się w pomieszczeniu postaci.
- Ja jej powiem –
odezwałem się, zanim zdążyłem to dobrze przemyśleć. Zwykły impuls wynikający z
poczucia obowiązku i złożonej obietnicy. Godaime spojrzała na mnie chyba lekko
zaskoczona, ale nie powiedziała nic więcej. Wychodząc zastanawiałem się jak
należy dzielić się piekłem.
- Musisz to
powtórzyć - pół powiedziała, pół
szepnęła, wymuszając na mnie swoją uwagę nieustępliwym spojrzeniem. Stała
dokładnie na wyciągnięcie ramion, jedną ręką opierając się o parapet a drugą
łapiąc okolice serca. Po jej reakcji poznałem, że choć młoda, musiała poznać
prawa świata shinobi już wcześniej. Problem polega na tym, że to niczego nie
zmienia, nie pozwala zaakceptować świadomości, że życie osób dookoła może
skończyć się w jednym, zawsze najmniej spodziewanym momencie.
- Asuma nie żyje –
powiedziałem, patrząc jak zaciska powieki i nieznacznie kręci głową.
Nieświadomie przesunęła prawą dłoń na swój brzuch. W końcu nie wytrzymałem i
odwróciłem wzrok, udając, że tego nie widzę. Niedawno poznana cisza zaczęła
otulać mnie po raz kolejny, tym razem, nie mogłem jej na to pozwolić.
- Umierał mówiąc o
tobie – wydusiłem z siebie, chcąc, żeby brzmiało to jak najgłośniej, może nawet
głośniej niż powinno. – I o dziecku.
Drgnęła zaskoczona, rozszerzając źrenice. Dzięki łzom,
których nie była w stanie opanować kolor jej oczu był jeszcze głębszy niż
posadzone w doniczkach maki, na tle których stała.
- Król – rzekła
powoli, a ja nie wiedziałem, do kogo kierowała to słowo. – Dziękuję. Do zobaczenia na pogrzebie.
- Do zobaczenia –
odparłem, chociaż już wtedy wiedziałem, że się tam nie spotkamy.
Było za jasno, nawet jak na typową letnią noc. Białe światło
księżyca wpadało do pokoju, starannie oblewając kontury porozrzucanych pionków
na planszy – jedynej rzeczy w zasięgu mojego wzroku. Przekręciłem się na plecy,
starając się ignorować ból łopatek, które wbijały się w drewnianą podłogę.
Pierwszy raz w życiu nie mogłem skupić się na niczym dłużej niż kilka sekund,
moje myśli tworzyły nie dającą się rozsupłać plątaninę, a naprężone mięśnie wręcz
paliły, jednak nie byłem w stanie ich w żaden sposób rozluźnić. W desperacji zacisnąłem kurczowo powieki.
- Shikamaru.
W pierwszej chwili, byłem pewien, że udało mi się zasnąć.
Głos, który usłyszałem, był zbyt charakterystyczny, żebym go pomylił, nawet,
jeśli brzmiał cicho i, prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz, niepewnie. Po
mimo tego instynkt nakazał mi otworzyć oczy
i zwrócił ciężką głowę w stronę okna, gdzie stała. Ubrana w zwiewną
sukienkę, której koloru nie mogę sobie przypomnieć i czarną kamizelkę z długimi
rękawami wydawałaby się wyjątkowo drobna, gdyby nie stalowy wachlarz, którego
długi cień odbijał się na podłodze. Chociaż patrzyła wprost na mnie z jej
twarzy nie mogłem nic wyczytać.
- Co ty tu robisz? –
spytałem przełykając ślinę, pewien, że udało jej się usłyszeć zdumienie
przebijające przez mój na pozór beznamiętny ton. Mógłbym przysiąc, że na ułamek
sekundy odwróciła wzrok, niczym spłoszone zwierzątko zadając sobie to samo
pytanie. Potem jednak wyciągnęła ku mnie swoją dłoń.
- Chodź na spacer –
powiedziała pewnie, pochylając się nade mną. Zorientowałem się, że nie ma
żadnego planu, to pomysł, na który wpadła w tamtym momencie i nie zdążyła
przeanalizować na wszystkie możliwe sposoby. Byłem przekonany, że odmówiłbym
każdej innej osobie, ale ten sam impuls, który doprowadził ją tutaj
najwyraźniej bezwiednie pokierował moją ręką. Podniosłem się, uważając, żeby
nie opierać na niej ciężaru swojego ciała. Bądź co bądź była kobietą, do tego
niemożliwie pamiętliwą kobietą, która skorzystanie z nawet najdrobniejszej jej
pomocy wypominałaby mi przez najbliższą dekadę.
- Weź coś ciepłego –
odezwała się ponownie – Na dworze jest zimno.
W normalnych okolicznościach odparłbym, że to nie dwór jest
zimny tylko ona ma spaczone odbieranie temperatur przez wychowanie na pustyni. Pouczyłaby
mnie na temat dobrego wychowania i rozmowy z kobietami po czym skrytykowała
Konohę za pierwszą lepszą głupotę. Kiedy i z tym bym się nie zgodził,
pokłócilibyśmy się o zalety i wady naszych domów. Po kilkunastu minutach
przyznałbym jej rację dla świętego spokoju, a ona uśmiechnęłaby się, bo niczego
nie kochała tak bardzo jak tryumfu.
W ciszy wykonałem jej polecenie, a ona przeznaczyła ten
moment na uważne lustrowanie mojego pokoju. Z opóźnieniem dotarło do mnie, że
nigdy wcześniej go nie widziała. Zerknąłem na nią przez ramię.
- Włamałaś się do
mojego domu? – spytałem, unosząc minimalnie brwi.
- Masz okno otwarte
na oścież – odparła wymijająco, wywracając oczami. Nie mogłem się nie zaśmiać.
- Czy ty masz chociaż
pozwolenie na przebywanie w Konosze? – brnąłem, ze zdziwieniem zauważając, że
mnie to bawi. Szok związany z pojawieniem się osoby, która powinna znajdować
się setki kilometrów stąd był zbyt duży, żeby nie pozwolił mi się oderwać od
rzeczywistości. Nawet w ciemności zauważyłem, że jej niezmiennie związane w
cztery kitki włosy urosły kilka centymetrów i mógłbym przysiąc, że ten sam los podzieliły
jej odsłonięte nogi.
- Blondynki zawsze
się dogadają – rzekła nad wyraz poważnie. Kiwnąłem głową i odwróciłem się z
zamiarem wyciągnięcia z szafy pierwszej lepszej rzeczy. Temari w życiu nie
przyznałaby, że się martwiła, ani przede mną, ani tym bardziej przed samą sobą.
- Prowadź –
powiedziałem, wskazując na otwarte na oścież okno – W końcu, gdyby ktoś nas
tutaj zastał zrobiłoby się upierdliwie.
Nie odpowiedziała, ale kiedy wymijała mnie zgrabnym ruchem
na jej ustach malowało się rozbawienie.
Prowadziła mnie przez wszystkie najmniejsze uliczki wioski,
często nieznane nawet jej mieszkańcom. Przez ostatnie trzy lata zdążyliśmy
przejść Konohę wzdłuż i wszerz więc nawet mnie to szczególnie nie zdziwiło. Od
opuszczenia domu nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem, jednak ta cisza różniła
się od tej, która towarzyszyła mi wcześniej. Była naturalna i kojąca, a nie
niezręczna, zupełne przeciwieństwo tego jak ją sobie wyobrażałem poznając
Temari. Chociaż wciąż nie opisałbym jej lepiej, niż to zrobił Kankuro prawie
cztery lata temu na arenie w lesie śmierci, wiedziałem jak bardzo nie tylko
ceni sobie, ale i wymaga spokoju. Z racji, że szła pół metra przede mną, mogłem
ją bezkarnie obserwować. Kroczyła wyprostowana samym środkiem alejki i gdyby
nie sposób w jaki od czasu do czasu przechylała głowę zerkając za siebie,
pewnie uwierzyłbym w jej, jak zawsze pozorowaną, pewność siebie.
- Wiesz, jak nie
chcesz być rozpoznana, mogłabyś chociaż zdjąć ochraniacz – stwierdziłem, z
rozbawieniem obserwując jej irytację.
- Jak ktoś mnie tu
znajdzie, wszystko pójdzie na ciebie – powiedziała ostro, mrużąc oczy dla
lepszego efektu. Westchnąłem, przypominając sobie jak przerażająca potrafiła
być, nawet w momencie, kiedy włamała się do wioski bo... Zdałem sobie sprawę,
że nie wiem nawet dlaczego tu jest. Wszak po mimo naszego lekkiego podejścia,
gdyby ktoś znalazł jouninkę spokrewnioną z Kazekage w samym środku Konohy
zrobiłoby się naprawdę nieprzyjemnie. Temari ryzykowała dużo więcej, niż
powinna. Wolałem jednak nie zadawać tego pytania, w obawie, że wtedy po prostu
odejdzie. Jej obecność była dziwnie kojąca, pozwalała mi wyciszyć całą gamę
emocji, która przewijała się przez moje ciało w ciągu kilku ostatnich dni i
doprowadzała niemal do obłędu.
- A gdzie oficjalnie
jesteś? – zapytałem. Westchnęła zrezygnowana, opuszczając nieznacznie głowę.
- Eskortuję
nieistniejącą osobę do Iwa – wyrzuciła, nieświadomie zwiększając tempo.
- Wymyśliłaś sobie
misje?! – krzyknąłem, na chwilę zapominając gdzie jesteśmy. Odwróciła się
gwałtownie przykładając palec do ust i wymownie omiatając wzrokiem okolice.
– Podłożyłaś fałszywy zwój na biurko
własnego brata i powiedziałaś, że przydałby ci się tydzień poza wioską - ciągnąłem,
widząc jak jej oczy rozszerzają się nieznacznie. Przerażało ją to, że ktoś może
ją rozgryźć. W końcu przez wielu była uważana za mistrzynię kłamstwa. – Gaara w to chociaż uwierzył?
- Ja wiem, że ty
patrzysz z perspektywy dwustu iluś tam punktów IQ, ale mój brat nie jest
kretynem – syknęła już zupełnie wyprowadzona z równowagi. – I nie zadaje zbędnych pytań.
Nie odpowiedziałem nic więcej, bo w końcu zorientowałem się,
dokąd zmierzamy.
Chociaż swojego czasu spędziłem tam mnóstwo czasu, pierwszy
raz widziałem wnętrze rozpadającej się hali treningowej nocą. W przeciągu kilku
ostatnich lat resztki jej dawnego wyposażenia musiały spłonąć w pożarze,
pozostawiając po sobie tylko prostą, sześcienną konstrukcję, na tyle
wytrzymałą, że nie pozwoliła wywietrzeć nawet drażniącemu zapachowi siarki.
Było to pierwsze miejsce poza siedzibą Hokage, które pokazałem Temari, kiedy
jako świeżo upieczona chunninka nadzorowała przygotowania do egzaminu.
Zaprowadziłem ją tutaj, bo mieliśmy zbyt mało czasu, żeby oddalić się od
wioski, a zbyt dużo na marnowanie go w zamkniętym pomieszczeniu.
Przejechałem opuszkami palców po resztkach framugi,
przypominając sobie jej poprzedni wygląd. Temari w tym czasie oddaliła się ode
mnie, badając głąb pomieszczenia.
- Shikamaru! –
zawołała, kiedy znalazła w końcu to, co
zostało ze stalowej drabiny prowadzącej na dach. Wiedziałem, że mogliśmy po
prostu tam wskoczyć, ale ona wolała odtworzyć moje zachowanie. Nieśpiesznie podążyłem za nią.
Widok jaki zastałem na szczycie nie zmienił się ani trochę.
Z łatwością można było dostrzec wyryte w skale twarze Kage, dzielnicę
mieszkalną Konohy i okalający wszystko las, którego liście zaczynały powoli
żółknąć. Jak w transie zbliżyłem się na skraj, sunąc wzrokiem po miejscach, na
nowo zalewających mnie falą wspomnień. Byłem gotów się założyć, że ledwo
dostrzegalne, czerwone punkciki w samym centrum, to lampki wiszące na rynnie naszego ulubionego grillbaru, czwarty
ubytek od zachodu w gęstych koronach drzew, to nasze pole treningowe, a zgaszone światła w mieszkaniu na parterze
obok szpitala, zaraz się zapalą. Odwróciłem się gwałtownie w stronę cmentarza,
żałując, że nie ma niczego w co mógłbym przywalić. Wyobraziłem sobie, jak gęsty
dym wydzielający się z krematorium, wypala mi oczy i wysusza gardło. Wizja
stała się tak realistyczna, że byłbym gotów zapłacić każdą możliwą cenę za jej koniec. I
pewnie bym to zrobiłbym, gdybym nie poczuł pewnego uścisku drobnej, ciepłej
dłoni, na swojej zaciśniętej w pięść. Byłem zbyt wielkim tchórzem, żeby na nią
spojrzeć, co tylko potęgowało moją złość. Wyimaginowany dym wyciskał z moich
oczu łzy, nad którymi nie byłem w stanie zapanować, zimno, wcale nie płynące z
otoczenia doprowadzało ciało do drżenia, a w zagłębieniach popękanych warg
pojawiły się słodko-słone krople krwi.
- Miałaś rację –
wycedziłem szeptem – Od początku miałaś rację!
- wrzasnąłem, odwracając się w jej stronę. Spodziewałem się... Sam nie
wiem czego. Jedyne, co wiem na pewno to to, że jej turkusowe oczy przypatrujące
mi się uważnie wyrażały za dużo. Za dużo zrozumienia, za dużo współczucia, za
dużo bólu – lustrzanego odbicia mojego. Nigdy wcześniej nie patrzyła na mnie
tak szczerze, zawsze świadomie unikała kontaktu wzrokowego, aż za dobrze
wiedząc, że te oczy ją zdradzą.
- Z czym miałam
rację? – wychrypiała, wciąż nie
wypuszczając mojej ręki. Jej ciało spięło się nieznacznie, jakby przeszedł ją dreszcz.
- Ze wszystkim.
Jestem pierdolonym idiotą. –
odpowiedziałem tak cicho, że nie byłem pewien, czy usłyszała - Przez całe życie robiłem połowę tego, co
powinienem. Nie powinno mnie...
- Nawet nie
kończ! - przerwała mi ostro. Ścisnęła
moją dłoń tak mocno, że podświadomie chciałem ją wyrwać. Nie pozwoliła mi. –
Nie masz prawa tak myśleć, rozumiesz?! To nie jest takie proste.
- Właśnie, że jest!
Byłem tak blisko Temari, tak blisko, kiedy siedziałem na tyłku! Cholera, ty to
powinnaś rozumieć najlepiej! To ty ze mną byłaś, kiedy obiecałem sobie, że już
nigdy nie zawalę! - krzyknąłem z furią,
w końcu wyrywając się z jej uścisku. Podniosłem z ziemi niewielki kamień i
cisnąłem nim w kierunku lasu, z dziką fascynacją obserwując spłoszone ptaki.
- Konoha jak zawsze
pełna idealizmu – zakpiła, rozkładając teatralnie ręce –Powiedz mi jeszcze, że
siłą przyjaźni zniszczycie całe Akatsuki!
- Tu nie chodzi o
żadną siłę przyjaźni!
- No właśnie! –
ponownie mi przerwała, a następnie wzięła uspokajający oddech – Zrobiłeś
wszystko, a nawet więcej niż mogłeś, ale to jest nasze życie. Codziennie
wychodzimy z domu, wiedząc, że możemy już do niego nie wrócić. Chciałabym
powiedzieć, że jest jakaś cudowna recepta, żeby to zmienić, ale jej po prostu
nie ma. Zginiesz, szukając jej.
Nabierałem powietrza, żeby się dalej wykłócać, żeby
udowodnić jej, że mam rację, jednak coś w jej głosie mnie powstrzymało ponownie
mnie powstrzymało.
- Kurenai jest w
ciąży – poinformowałem po chwili, wracając do szeptu. Moja klatka piersiowa
unosiła się i opadała ciężko, a świszczący oddech wypełniał przestrzeń między
nami. Temari przyłożyła dłoń do skroni, patrząc na mnie ciężko – Co ja mam
powiedzieć temu dziecku, kiedy już się urodzi?
- Prawdę.
Prychnąłem poirytowany, żałując, że barierka, o która tak
często opierałem się w dzieciństwie również spłonęła.
- Powiedz mu, że jego
ojciec był wielkim shinobi, który zginął za wioskę i za niego – ciągnęła, a ja
zobaczyłem, że nie myśli już tylko o Asumie.
- Sądzisz, że to
cokolwiek zmieni? – spytałem sarkastycznie, nie zdając sobie sprawy ile nadziei
pokładam w jej słowach. Przymknęła na chwilę oczy, nim odpowiedziała.
- Ciężko jest sobie
wyobrazić jak wiele.
Zobaczyłem, że kolor jej tęczówek jest głębszy, a policzki
zarumienione od poprzednich krzyków. Jej spojrzenie było tak wymowne, że
przestraszyłem się, iż ona sama się rozpłacze. Przełknęła głośno ślinę, jednak
nie uciekała ode mnie wzrokiem. Nie do końca panując nad tym co robię,
zniwelowałem dzielącą nas odległość i ująłem jej piękną twarz w swoje dłonie.
Wykorzystałem tylko kilka sekund na podziwianie jej pełnych warg, po czym się w
nich zatopiłem.
Myślałem o całowaniu Temari tyle razy, że nie byłbym w
stanie w żaden sposób tego zliczyć. Wiedziałem, że balansowaliśmy na zbyt
cienkiej granicy, po której przekroczeniu nie byłoby już odwrotu. Wiedziałem,
że jesteśmy zbyt blisko, że jesteśmy jednym z dowodów na to, że los istnieje i
igra z ludźmi jak tylko chce. I w tamtym momencie, kiedy znajdując się na
skraju w końcu trzymałem ją w swoich ramionach, nie mogłem mieć mu tego za złe.
Temari objęła mnie mocno przyciągając jeszcze bliżej. Kiedy
oderwaliśmy się od siebie, dała mi znak, żebym nic nie mówił i przytuliła się,
tak, jakby to wszystko było naszą upragnioną codziennością.
Kopiec ze świeżo usypanej ziemi był niemal niewidoczny zza
zasłony białych kwiatów. Chociaż nadchodził już świt, drobne znicze wciąż
oświetlały wszystko w promieniu kilku metrów, nie pozwalając mi podejść bliżej.
Dopiero ten widok sprawił, że w pełni uwierzyłem, w śmierć Asumy. Paradoksalnie
jego grób uspokoił mnie i zapoczątkował długotrwały proces akceptacji.
Temari, chociaż stała bardzo blisko mnie, była spięta. Dwa
lata później, po wojnie, powiedziała mi, że cmentarze od zawsze ją przerażały,
ale nie byłaby sobą, gdyby dała to komukolwiek odczuć.
Wyciągnąłem z kieszeni zapalniczkę, którą niemal
nieświadomie trzymałem przy sobie przez ostatnie trzy dni i ponownie zapaliłem wszystkie zgaszone
świece, przy okazji odgarniając rzucone niedbale róże na bukiet czerwonych
maków. Odetchnąłem głęboko i odwróciłem się w kierunku wioski.
- Nie mogę tego tak
zostawić – powiedziałem spokojnie. Temari uśmiechnęła się smutno.
- I pewnie nie
weźmiesz mnie ze sobą? – spytała, chociaż doskonale znała odpowiedź. Pokręciłem
energicznie głową.
- Mogłabym pomóc –
kontynuowała swoją przegraną walkę, prostując się. W blasku wschodzącego słońca
mogłem zobaczyć, że jej jasna skóra jest pokryta sadzą z hali, a niesforne
kosmyki włosów powysuwały się z jej fryzury, okalając niedbale twarz.
- Wiem, ale nie dam
rady tego zrobić, wiedząc, że cię narażam.
- Pamiętaj, że dalej
mogę skopać ci tyłek. – stwierdziła
niefrasobliwie, jednak ja machinalnie podążyłem wzrokiem w kierunku broni
zawieszonej na jej plecach – To nie byłaby nasza pierwsza wspólna walka.
- Tym razem, to moja
walka. – zakończyłem twardo.
- Rozumiem. – westchnęła, podchodząc bliżej. Na długiej
liście rzeczy, które rozumiała aż za dobrze, poczucie obowiązku musiało
plasować się na jednym z pierwszych miejsc. Nienawidziła hipokryzji, więc nie
mogła oponować.
- Beznadziejna
sytuacja – szepnęła. Zorientowanie się, że to określenie nie odnosiło się do
Asumy i czekającej mnie walki z Akatsuki, tylko do tego, że musi odejść, bez
żadnej gwarancji, że jeszcze kiedykolwiek się zobaczymy zajęło mi kilkanaście
długich sekund. Nie wiem nawet kiedy ponownie objąłem jej ciało i wtuliłem
głowę w jej włosy, wdychając łapczywie charakterystyczny zapach. Nie chciałem
dopuścić do siebie myśli, że to może być nasze ostatnie spotkanie. Musiała czytać
w myślach, bo po chwili gorący oddech otulił moje ucho.
- Myślę, że
ktokolwiek kontroluje tym światem ma zbyt wielką zabawę, żeby nie ciągnąć tej
farsy między nami.
Pierwszy raz cieszyłem się, że mogę jej przyznać rację.
Wiec... Czy jestem straszna? Tak. Czy mam zamiar się
tłumaczyć? Chyba to nie ma sensu, bo fakty są takie, że mam mało czasu, jeszcze
mniej siły, ale gdyby nie moje naprawdę straszne lenistwo napisałabym nowy
rozdział dawno temu. Wiecie, dopadł mnie dylemat pt. „co mam zrobić ze swoim
życiem?”. Ciężko mi się za coś zabrać, a zazwyczaj kiedy już mi się uda to
pojawiają się, zupełnie nie zależące ode mnie czynniki, które i tak to psują.
Jedyne co mogę obiecać to to, że im dalej w las tym wbrew pozorom będzie
lepiej, tego jestem pewna. (:
Co do tej partówki... Zaczęłam ją pisać w wakacje, głównie
dlatego, że kocham tę parkę całym swoim sercem i już za pierwszym razem kiedy
oglądałam odcinki anime ze śmiercią Asumy po cichu liczyłam, że Temari się tam
pojawi. Drogi Kishimoto się mnie nie posłuchał, więc pomyślałam trochę nad
własną wersją. Na początku chciałam w ogóle nie naginać kanonu, ale po
obejrzeniu wszystkiego jeszcze raz zorientowałam się, że to niestety
niemożliwe(gdyby ktoś nie pamiętam, w oryginale to Shikaku ogarnął Shikamaru).
Wiem, że jest patetycznie, do tego nie próbowałam na siłę zamienić się w
faceta, po cichu się przed sobą usprawiedliwiając że: facet czy dziewczyna,
śmierć bliskiej osoby zawsze boli.
Przyznaję, że ciekawi mnie wasza opinia na temat tego
tekstu. (:
To było zajebiste!!!
OdpowiedzUsuńTak, tym jednym słowem można by opisać cały tekst, jednak zmobilizuję się i wysilę trochę te dawno nie używane szare komórki xD.
Ach! Jak ty bosko piszesz. Kurczę, aż zazdrość zżera ;).
BTW ... Fajnie, że postanowiłaś, aby Temari pocieszyła Shikamaru, bo w sumie w mandze jakoś tak mało mi pasowało, że zrobił to ojciec. Swoją drogą to ich relacje są takie delikatne, a zarazem wybuchowe i nieprzewidywalne ^^.
Jesteś moim guru! Kurde, twoją historię wielbię 3x bardziej niż Kishimota, który tak na marginesie ma moim zdaniem coraz bardziej żałosne pomysły ;(. Jak dla mnie to mogłabyś napisać historię "Naruto" od nowa xD. Dobra taki tam żart. Ale serio jakby kiedyś wpadła na taki pomysł i znalazła trochę czasu (haha szczególnie teraz, nie? :D) to daj znać.
Co tu dużo mówić. Rozdział genialny, jak wszystkie zresztą. Mam nadzieję, że uda Ci się szybko napisać rozdział 4, bo nie mogę się doczekać (:
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do mnie, willownight :*
Ja w ogóle prawie każdą scenę w mandze gdzie występuję Shikamaru i Temari mam też w wersji alternatywnej, tyle, że w niektórych przypadkach są to pododawane całe sceny jak tutaj, a w niektórych tylko kilka zdań więcej czy coś. Co do obecnego biegu mangi to... ło matko, mogłabym dyskutować i dyskutować na ten temat.
UsuńBardzo dziękuję za komentarz i również pozdrawiam! ;*
Nie do końca wiem od czego zacząć. Jak zawsze zresztą.
OdpowiedzUsuńMoże na początku powiem Ci, że mam ochotę skopać Ci tyłek z dwóch istotnych powodów.
1. Twoje lenistwo jest niebywale denerwujące! Nie pisząc rozdziałów narażasz mnie na szarą rzeczywistość.
2. Właśnie wybiła północ, zanim dodam ten komentarz będzie pewnie już kilkanaście minut po, a ja muszę wstać o 6:00! Nosz, naprawdę?!
Zobaczyłam u Ciebie tego One-shot'a i pomyślałam, że na pewno nie przeczytam go w tym tygodniu, bo kompletnie nie znajdę na to czasu. Ale przecież sen jest dla słabych.
Znasz to uczucie, kiedy czujesz palącą potrzebę dodania komentarza, ponieważ to co przeczytałaś zrobiło na tobie tak ogromne wrażenie i wprowadziło w jakiś dziwny stan pomiędzy niebem a ziemią? Fikcją literacką, a rzeczywistością? Cóż, ja właśnie coś takiego przeżywam.
Opisy uczuć, które kotłowały się w drużynie dziesiątej były tak (muszę zacząć wymyślać jakieś nowe przymiotniki, bo nie wiem za bardzo jak to opisać) melancholijne i wciągające. Sprawiły, że sama mimowolnie popadłam we właśnie taką melancholie, nabrałam ochoty na długi, milczący spacer w deszczu. Wszystkie sceny były tak idealnym dopełnieniem całości. Nie było absolutnie żadnego momentu, który by mnie znudził. Chyba jeszcze nigdy tak uważnie nie czytałam każdego słowa.
Nie wiem, może ja po prostu przesadzam. Ile można prawić komplementów, w końcu. Dla przełamania tej słodyczy powiem, że znalazłam jedną literówkę i jeden błąd logiczny. Godzina 00:10, dlatego nie będę jej teraz szukać. To było gdzieś w akapicie z Shikaku i logiczny - w gabinecie Tsunade. To brzmiało jakoś: Siedzieli w ciszy na kanapie, pogrążeni w rozmowie.
Po za tym nic nie wyłapałam, zresztą byłam zbyt wciągnięta w to wszystko by te błędy jakkolwiek przeszkodziły mi w czytaniu.
Temari ostoją Shikamaru. Tak spokojną jak na nią. Niesamowite, nie umiem tego inaczej nazwać. Wiedziała kiedy się zjawić, kiedy mu pomóc, jak to Temari. Scena na dachu! Przez nią mogę zrezygnować z pragnień by Temari i Shikamaru byli razem w mandze i anime. Nie potrzebne mi to już. Mogę po prostu wracać do tej jednopartówki.
Zaryzykuję pewne stwierdzenie. Nie wiem, czy już je tu pisałam. Powinnam się jednocześnie dziwić, jeśli tak - bo masz dopiero 2 rozdziały, i że nie - bo kocham sposób w jaki łączysz słowa i układasz z nich zdania. Zabrzmiało to trochę... dziwnie. Trudno. Uważam, że Twój blog jest najlepszym blogiem jaki kiedykolwiek czytałam. Jesteś dla mnie numerem pierwszym w całej blogosferze. Mam za sobą kilkadziesiąt blogów, więc nie mówię tego od tak po prostu. Twój styl pisania jest dla mnie nieziemski!
Dlatego, Droga Cashimre - rusz ten leniwy tyłek i pisz!
Pozdrawiam.
Prolog i 3 rozdziały*. I tą jednopartówkę oczywiście.
UsuńPrzeczytałam twój komentarz dzisiaj w tramwaju w drodze do szkoły i naprawdę nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Nie wiem jak mam ci dziękować za te słowa, dają tyle powera i motywacji, że aż mnie rozsadza.
UsuńCo do błędów - obiecuję, że sprawdzę i poprawię, bo nie wątpię, że są, ale to już na spokojnie. Już drugi dzień trzymam się postanowienia, że mam nie marnować czasu, więc jest szansa, że ten leniwy tyłek szybko ruszę. (:
Pozdrawiam! ;*
Bardzo, ale to bardzo mi się podobało! Świetnie połączyłaś kanon ze swoją wersją :) Smutny One Shot, ale bardzo miło się go czytało. Pamiętam jak ja jakieś dwa lata temu oglądałam odcinki ze śmiercią Asumy i pamiętam jak wtedy ryczałam xD No bo ej... dlaczego ci fajni muszą ginąć? To niesprawiedliwe! Wciąż nie mogę się nadziwić jak ty idealnie przedstawiasz charaktery, normalnie jak czytam wydaje mi się, jakby to pisał prawdziwy Shikamaru :P Świetnie piszesz! Pozazdrościć :) No i w ogóle Shikamaru pocałował Temari jak fajnie :) Jestem ciekawa czy w anime kiedyś to zrobi :D Jeszcze raz muszę to napisać One Shot wyrąbisty! No więc, Pozdrawiam i życzę weny :)
OdpowiedzUsuńOczywiście, że w anime też to zrobi! Ja w to wierzę całym moim shipperowym sercem!
UsuńJa też ryczałam na śmierci Asumy. I Jirayi. I na wspomnieniach Tsunade o Danie. Na przeszłości Naruto i chyba nawet na przeszłości Sasuke. I na przeszłości Gaary też! Ale dobra, ze mnie to prawdziwy płaczek jest więc się już nie odzywam. I ja też nie wiem, dlaczego ci fajni muza ginąć. xd
Bardzo dziękuję za komentarz i pozdrawiam!
Ach... Po raz pierwszy przeczytałam tego o-s na wykładzie z matmy/wracając z uczelni, kiedy mój mózg bolał od nadmiaru wiedzy i zmęczenia, a ja nie marzyłam o niczym innym jak o odprężeniu i ciepłym łóżku. I uwierz mi, że po przeczytaniu go byłam tak rozanielona, tak odprężona i wgl, że jak ułożyłam głowę na szycie autobusu, to prawie zasnęłam i przegapiłabym swój przystanek. A jak wyszłam z autobusu i dotarło do mnie, że ten o-s był za krótki, a na dworze jest cholernie zimno, a ja mam kawał do domu, to mój humor zepsuł się diametralnie i potem na wszystkich warczałam. Ale to taka dygresja xd To co chciałam napisać, to że właśnie przeczytałam o-s po raz drugi i po raz drugi się nim zachwyciłam <3
OdpowiedzUsuńOch, Ty doskonale wiesz, jak trudno teraz o dobry blog ShikaTema, bo przeżywasz ten sam ból co ja :( I tylko my dwie możemy się nawzajem ratować w niedoborze Shikamaru i to jest smutne, ale dziękuję Bogu, że mam chociaż Ciebie <3 Bo tym shotem naprawdę mnie zaspokoiłaś <3
Generalnie to... dobrze wiesz, że uwielbiam Twój styl 3os., ale nigdy nie sądziłam, że polubię Twoją twórczość jeszcze bardziej. Narracja 1os wychodzi Ci jeszcze lepiej niż 3os i mam nadzieję, że albo w opowiadaniu tutaj, albo w jakimś nowym blogu jeszcze dasz mi się z nim zaprzyjaźnić ^^
Mimo, że wiedziałam, że piszesz tego o-s, to nie spodziewałam się, że osadzisz jego akcję w chwili po śmierci Asumy. Przyznam, że oglądając tamte odc sama miałam nadzieję, że Temari się gdzieś tam pojawi, ale Kishimoto jak zwykle nawalił. Dlatego dobrze, że mam Ciebie <3 Bo Twoja wersja jest wręcz idealna.
Już od samego początku opisałaś całą żałość i cierpienie drużyny 10 fenomenalnie. Ból Ino, mamrotanie i niefartowne odezwanie się Choujiego, i biedny Shikamaru, na którego barkach pozostawili zdecydowanie za dużo. Strasznie podobało mi się, jak zauważyłaś, że pewnie jego drużyna pokłada w nim za dużo wiary, że myślą, że on doskonale wie co robi, chociaż szedł jak dziecko we mgle. Bo to cholera prawda! Zawsze wszystko składają na jego biedne barki, a potem to ona ma wyrzuty sumienia, że nie podołał, że nie zrobił wszystkiego, że jego plan nie był wystarczająco dobry, kiedy to nie prawda. Kiedy to ona zawsze daje z siebie 200%, a taka Ino zawadza, bo jest słaba. No i oczywiście wzruszył mnie fragment rozstania Choujiego i Shikamaru, kiedy nasz ukochany był tak otępiały, że nie mógł nawet zareagować łzami na łzy przyjaciela. I jak potem ledwo przytomny doszedł do domu, ech... to wszystko było niewymownie smutne. A najbardziej ubodły mnie słowa "Wychodząc zastanawiałem się jak należy dzielić się piekłem." Dzielić się piekłem... no właśnie, jak?
No i pojawiła się Temari <3 Sama nie wiem, jak mam skomentować wszystko odkąd się pojawiła, bo chyba musiałabym wypisać każde słowo, bo wszystko mi się podobało. Widać, że się na nich znasz, bo jak Shikamaru w myślach wyobrażał sobie ich konwersację na temat "w Konoha jest zimno", to aż nie mogłam powstrzymać uśmiechu - ta kłótnia naprawdę rozegrała się w mojej głowie xd I to stwierdzenie, że Temari niczego nie kocha tak, jak tryumfu <3 Ale się nie zgodzę! Bo ona bardziej kocha Shikamaru, hiii ^^
UsuńNo a na tym fragmencie w starej sali treningowej to się popłakałam T^T Jak Shikamaru się obwiniał i jak powiedział, że przecież Temari powinna go rozumieć najbardziej, bo była przy tym, jak obiecywał, że już nigdy nie zawali.... ta scena z anime jest tak wyryta w mojej pamięci (po obejrzeniu jej chyba z 10 razy xd), że przytoczenie jej było morderstwem mojego opanowania - wtedy to ja się rozryczałam. No i pocałunek *q* I znowu słowa "Kiedy oderwaliśmy się od siebie, dała mi znak, żebym nic nie mówił i przytuliła się, tak, jakby to wszystko było naszą upragnioną codziennością." upragniona codzienność, co? Matko, to że ich miłość jest taka nieszczęśliwa jest za razem irytujące i właśnie piękne. Kocham ich <3 Kocham Ciebie za to <3
I ostatnia scena. Do niej znowu się wypowiem przytaczając Twoje słowa. "- Myślę, że ktokolwiek kontroluje tym światem ma zbyt wielką zabawę, żeby nie ciągnąć tej farsy między nami." Cholera i to jaką zabawę >.<
Sumując - ŚWIETNIE, KOCHAM TEGO SHOTA I CHCĘ TAKICH WIĘCEJ. Albo poproszę ładne scenki ShikaTema w opowiadaniu ^^ Ach, no i piosenka w tle cudowna <3 Pasowała do całej historii i naprawdę wpada w ucho :)
Pozdrawiam i WENY! <3
O jejku! ;*
UsuńNawet nie wiem jak mam ci dziękować za ten komentarz, bałam się twojej opinii jak jasna cholera, no bo wzięłam się za Shikamaru do tego w pierwszej osobie a jakbym spieprzyła Shikamaru to byś mi chyba do końca życia nie darowała. I jak przeczytałam twoje słowa na matmie(przy okazji dowiedziałam się, że moja szkoła ma jakieś tajemnicze wifi o.O) to musiałam się naprawdę szczerzyć, bo profesorka przechodząc obok tylko rzuciła takie "Co Asieńko, zadanka dzisiaj wychodzą?" a ja z takim bananem pokiwałam głową, chociaż nawet nie byłam pewna, na którym jesteśmy.
Prawdę mówiąc narracja pierwszoosobowa jest dla mnie nowa, przez całe życie unikałam jej jak ognia, sama w sumie nie wiem dlaczego, ale pisząc to całkiem mi się spodobało, więc pomyślę, żeby do niej w najbliższym czasie wrócić.
Jednym słowem: DZIĘKUJĘ! ;*
Genialny One-Shot ! Ogólnie mało jest jedonpartówek, one-shot'ów i opowiadań Shikamaru, bynajmniej ja nie natykam się ;_; Wybacz, że krótko, ale na telefonie nie jest najłatwiej pisać jak ma się grube palce ;_; Za błędy przepraszam, no i czekam na rozdział 4 z niecierpliwością (tak czytam twego bloga) xd
OdpowiedzUsuńweny życzę ;)
A i mogę wiedzieć kto jest wykonawcą piosenki która leci na twoim blogu bo się w niej zakochałam :) Na prawdę xd
No niestety faktycznie w polskiej blogsferze jest tekstów o Shikamaru jak na lekarstwo, ale cóż, co ja poradzę, że ja mu swoje serce osiem lat temu oddałam? (:
UsuńPiosenka to Daughter - Smoke
Bardzo dziękuję za komentarz i pozdrawiam! ;*