poniedziałek, 25 listopada 2013

One-shot

Mały wstęp: Ten one-shot jest alternatywą, albo raczej „zgubioną” sceną w mandze. W większości trzyma się kanonu, są jednak pewne różnice, których jestem świadoma. Zawiera duże ilości Shikamaru i angstu – czyli dwóch rzeczy, do których mam wielką słabość. Żeby nie było, że nie ostrzegałam. (:

Sinawa czerwień jego ust tak zażarcie kontrastująca z bladością twarzy. Ciemne włosy zlewające się z szarawym podłożem wciąż wprawiane w ruch przez delikatny wiatr. Głuchy hałas – irracjonalne uczucie – jakby za niewidzialną barierą mojej nieświadomości.
Żółtawe opuszki palców, leżące bezwładnie na nieruchomym torsie. I ta wszechogarniająca pustka, otumaniająca zmysły każdą dostępną drogą, odpychana tylko przez jedno instynktowne pragnienie – sprawiedliwości.

W wiosce padało. Sam do końca nie wiem, jak udało mi się to zapamiętać, ponieważ na tle beznadziejnej całości był to zaledwie nic nie znaczący szczegół. Niby dawno udało mi się zrozumieć, że świat składa się z takich drobnostek, ale to, co się wydarzyło nią nie było. Zgniotło mój wypracowywany przez te kilkanaście lat światopogląd jak zwykłą kartkę papieru, która teraz porwana, nierówna i odkształcona była niemal namacalnym dowodem na idiotyzm teoretycznych dywagacji. Bolały mnie miejsca, o których istnieniu nie miałem pojęcia: może to był jednak powód, dla którego zapamiętałem deszcz? Bo w minimalnym stopniu koił ten ból swoim chłodem?
Strażnicy witający nas w bramie wioski byli ubrani na czarno, co tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że nie jesteśmy dłużej osamotnieni w naszej żałobie. Pierwszy raz tego dnia uniosłem głowę, swój wzrok z ziemi przenosząc dokładnie na wprost. Kiedy moje przyzwyczajone wcześniejszym marszem oczy zdołały przeanalizować nowe położenie, zerknąłem niepewnie w bok, od razu natrafiając na spojrzenie błękitnych tęczówek. Ino kroczyła niespełna pół metra ode mnie. Wystarczająca odległość, żeby dać mi upragnioną przestrzeń, ale i zapewnić sobie chociaż minimalne poczucie bezpieczeństwa. Żałowałem, że nie mogę dać jej tego, czego potrzebuje, sparaliżowany własnymi, egoistycznymi pragnieniami urwanymi z niesprawiedliwego świata marzeń. Ta niewielka przestrzeń między nami sprawiała, że każde z nas mogło wyławiać tlen z tej przytłaczającej mieszanki smutku, niedowierzania i poczucia winy. Dopiero kiedy o tym pomyślałem, dotarło do mnie, że drobna blondynka po mojej lewej zdawała się dusić tym ostatnim składnikiem. Nie mogąc tego znieść spojrzałem w prawo. Chouji patrzył przed siebie; kłykcie zbielały mu od kurczowego zaciskania dłoni w pięści, a okrągłe źrenice wciąż były rozszerzone na skutek rozlewającej się po jego ciele adrenaliny. Jego usta poruszały się bezgłośnie, jak mantrę powtarzając w kółko te same słowa. Nie chciałem na to patrzeć, właściwie, chciałem zatkać mu usta. Jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że moja głupia irytacja nie jest winą Chouji’ego.  On też potrzebował wsparcia, przebicia tej próżni, którą się otoczyliśmy i która zdążyła się we mnie zakorzenić na tyle mocno, że wyplewienie jej wymagałoby siły. Siły, której znowu mi zabrakło.
 - Powinnam już iść. – Ochrypły, wydobywający się z nieużywanego od kilkunastu godzin gardła dotarł do mnie jakby z opóźnieniem. Otrząsnąłem się z transu by zauważyć, że znajdujemy się przy brukowej alejce prowadzącej do domu mojej przyjaciółki.
 - Odprowadzę cię – odparłem niemal machinalnie, czując jak słowa palą moją suchą krtań. Widziałem, że Ino chciała zaoponować, ale w ostatniej chwili z tego zrezygnowała. Bała się momentu, kiedy zostanie w końcu sama, zmuszona zmierzyć się z ostatnimi wydarzeniami, które jak wyjątkowo obrzydliwe macki przylgnęły do nas i nie chciały puścić. Chouji bez słowa ruszył za nami, a szept wydobywający się z jego ust, chociaż wciąż ledwo przecinał powietrze zaczynał dudnić w mojej głowie przyprawiając o wyjątkowo silną migrenę. Po raz kolejny zacisnąłem zęby, nie chcąc wybuchnąć. Moje frajerstwo już i tak przekroczyło jakąkolwiek skalę. Żeby zagłuszyć upiorne myśli próbowałem skupić się na dźwięku wody chlupiącej w moich butach.
 - Chyba będzie burza –powiedział Chouji, najwyraźniej próbując rozpocząć coś na wzór normalnej rozmowy. Ino przygryzła wargę i spojrzała na mnie niepewnie, po mimo spuchniętych powiek dokładnie widząc moją reakcję, a potem niemal niezauważalnie pokręciła głową. W tamtym momencie normalność była dla mnie szczytem absurdu. Chouji już więcej się nie odezwał.
W końcu dostrzegliśmy niewielki domek zewsząd otoczony licznymi sklepikami. Pnącze czerwonej róży otaczającej szyld „Kwiaciarnia Yamanaka” pomogło mi zrozumieć, że naprawdę jesteśmy w domu. Rozejrzałem się, w końcu dostrzegając szczupłą sylwetkę na ławce nieopodal. Ubrana w czarną sukienkę i płaszczyk nieudolnie próbowała się chronić przed deszczem, również czarną, parasolką, mimo to z jej różowych włosów spływały obfite strugi deszczu. Sakura patrzyła na nas swoimi wielkimi, zielonymi, idiotycznie zatroskanymi oczami. Na jej twarzy malowało się coś co w zamyśleniu miało być zrozumieniem i otuchą, kiedy wstała nieśpiesznie z ławki i skinęła nam głową na przywitanie. W ostatniej chwili powstrzymałem się przed ostentacyjnym prychnięciem. Dopiero teraz zrozumiałem rozdrażnienie które ogarniało Sasuke za każdym razem, kiedy próbowała go pocieszać, opierając się tylko na swoich naiwnych, oderwanych od rzeczywistości wyobrażeniach. Nie odpowiedziałem jej, ale też ugryzłem się w język, uświadamiając sobie, że właśnie porównałem się do czołowego zdrajcy Konohy. Moja świadomość pogrążyła się we wstydzie, kiedy dostrzegłem przyjaciółki trwające w żelaznym uścisku i uświadomiłem sobie jak wdzięczny jestem, że chociaż jedno z nas nie spędzi tej nocy samotnie.

Do swojego domu dotarłem na krótko przed północą. Po odprowadzeniu Ino skierowaliśmy się do Choujiego wyjątkowo okrężną drogą, przez cały czas nie zamieniając ze sobą ani słowa. On bał się znowu odezwać, a ja nie wiedziałem co mógłbym powiedzieć, w jaki sposób zacząć rozmowę. Wiedziałem, że poniekąd byłem i jego i Ino liderem, ufali mi i wierzyli we mnie zdecydowanie mocniej niż powinni. Nawet teraz byli przekonani, że wiem, co należy zrobić, a ja nie potrafiłem ich uświadomić, że poruszam się jak dziecko we mgle i gdyby nie drużyna Asumy, z którą wracaliśmy, pewnie nie potrafiłbym wskazać kierunku do wioski.
Zdążyliśmy minąć wszystkie posiadłości po kilka razy, zanim w końcu na horyzoncie pojawił się niewielki, ceglany domek. Mama mojego przyjaciela musiała stać przy oknie od paru godzin, bo nim zdążyliśmy minąć bramę wybiegła nam na przeciw w ręku trzymając dwie czarne bluzy. Opatuliła nas nimi i pocałowała przelotnie w czoła a potem odsunęła się dając nam moment na pożegnanie. Chouji nie mogąc dłużej znieść dystansu uścisnął mnie mocno, niemal miażdżąc moje kości. Nawet przez gruby materiał, który jeszcze nie zdążył przesiąknąć całkowicie deszczem, poczułem gorące łzy zalewające moje prawe ramię i sam objąłem go skostniałymi rękoma. Nie wiem ile trwaliśmy w ten sposób, on łkając głośno i próbując wydusić z siebie jakieś konkretne słowa a ja oddychając głęboko i próbując przełamać tę pustkę, która nie pozwalała mi na nie odpowiedzieć. Pamiętam tylko jego zagubione spojrzenie, kiedy w końcu się od siebie odsunęliśmy.
Zdaje mi się, że poszło mi przez głowę żeby pospacerować trochę dłużej, jednak przez wzgląd na moje płuca i ojca, któremu zamartwiająca się matka musiała robić piekło na ziemi ruszyłem w kierunku swojego domu. Gdy finalnie dotarłem do swojego celu moje nogi były zupełnie sparaliżowane, jakby cała spływająca po nich woda w jednej chwili zmieniła swój stan skupienia, skuwając je lodem. Nagle zdałem sobie sprawę, że mój ciężki oddech przerywają gwałtowne ataki kaszlu, a próba wyciągnięcia klucza z kabury skończyła się niepowodzeniem przez drżenie zsiniałych rąk. W momencie, kiedy myślałem, że zemdleje pod drzwiami własnego domu, poczułem silne dłonie chwytające mnie pod ramionami.
 - Już dobrze synu
Wydawało mi się, że zdołałem skinąć głową.

Gdy się obudziłem było już jasno. Niemal miałem ochotę się głupio uśmiechnąć, że udało mi się przespać tę noc bez koszmarów i upokarzających krzyków, których nawet w tym momencie nie zniosła by moja męska duma. Wstałem z łóżka i wyjrzałem przez okno, szybko oceniając, że jest jeszcze przed południem. Błękitne niebo tylko w niektórych miejscach prześwitywało zza zasłony chmur. Przeszło mi przez myśl, żeby spędzić ten dzień na dachu akademii, jak zwykle nic nie robiąc;  a potem to wszystko do mnie dotarło. Martwe ciało Asumy i szyderczy uśmiech Hidana, który z całego serca pragnąłem zedrzeć mu z mordy. Śnij dalej...
 - Mogę wejść?  - Usłyszałem. Odwróciłem się dopiero teraz zauważając, że drzwi do mojego pokoju są otwarte, a w progu stoi mój ojciec. Zaprosiłem go do środka prostym gestem. Prawdę mówiąc, było mi wszystko jedno. Jego obecność nie stanowiła przeszkody dla moich myśli, wciąć krążących wokół jednego tematu. Z transu wyrwał mnie dopiero dźwięk talerza obijającego się o mały stolik przy łóżku i charakterystyczny zapach jajecznicy.
 - Jedz, jesteś słaby – odezwał się mój ojciec. Postanowiłem się z nim nie kłócić kiedy ewidentnie miał rację. Położyłem sobie talerz na kolanach, starając się ignorować mój żołądek. Jednocześnie byłem głodny i nie mogłem patrzeć na jedzenie. Z westchnięciem wmusiłem w siebie pierwszy kęs, swoją uwagę z powrotem kierując na ojca. Siedział z fałszywym zainteresowaniem przyglądając się gniazdu ptaków na wysokości mojego okna, najwyraźniej czekając aż zjem śniadanie, bo kiedy usłyszał że szczęk obijanych o siebie sztućców ustał przerwał ciszę.
 - Hokage na ciebie czeka. Chce usłyszeć wszystko od ciebie Kotetsu i Izumo.
 - Oni już tam są?
 - Tak.
Przymknąłem na chwilę oczy próbując uspokoić swoje ciało po czym wstałem z łóżka, zgarniając przy okazji pusty talerz po śniadaniu. Nieśpiesznym krokiem skierowałem się do łazienki, po drodze zahaczając o kuchnię gdzie zostawiłem naczynia. Kątem oka dostrzegłem mamę, przyglądającą mi się uważnie, nie mogącą przy tym powstrzymać nerwowego zdrapywania skórek. Może powinienem był w tym momencie przytulić ją i powiedzieć, że wszystko jest w porządku, ale wątpiłem, aby największe kłamstwo jakie przychodziło mi do głowy choć trochę ją uspokoiło.
 - Położyłam ci czyste rzeczy w łazience – odezwała się z wyraźnym wahaniem. Po drżeniu w jej głosie domyśliłem się, że płakała; nie wiedziałem tylko czy z mojego powodu czy Asumy, którego bądź co bądź lubiła, nawet jeśli i ja i ojciec musieliśmy wysłuchiwać jej narzekań, na to że nasze ubrania wiecznie śmierdzą fajkami.
 - Dziękuję – odparłem prosto, nim przekroczyłem próg łazienki. Z wielką ulgą zdjąłem z siebie brudny podkoszulek, który jakimś cudem znalazł się na moim torsie i rzuciłem go na podłogę. Podszedłem do wanny i przekręciłem kurek kranu, pozwalając, aby gorąca woda lała się do zbiornika powodując osiadanie pary na sporym lustrze na przeciwko. Kiedy w końcu zanurzyłem się w tej cieczy pierwsze co poczułem to pieczenie w okolicach klatki piersiowej. Dopiero teraz zlokalizowałem dwie rany, którymi nie pozwoliłem się wczoraj zająć Ino. Z niesmakiem pomyślałem, że mogą pozostać mi po nich blizny, które niczym wieczne tatuaże już zawsze będą mi przypominać o wczorajszej nocy. O stracie, której mógłbym uniknąć, gdybym nie spędził swojego życia na zajmowaniu się głupotami. Poczułem jak wszystkie moje mięśnie się napinają, po mimo tego, że temperatura wody powodowała różowienie skóry, a ja sam zacząłem się dusić. Szybko wyszedłem z wanny i, nie zważając na czerwonawą od zaschniętej krwi wodę, którą rozchlapywałem po całej łazience, dopadłem do okna. Uspokojenie oddechu zajęło mi co najmniej kilkanaście minut.


Pierwszy raz wszedłem do gabinetu Piątej bez pukania. Nie wynikało to tyle z chęci pokazania jak bardzo mnie wszystko nie obchodzi – bo obchodziło – co zwykłego oszczędzania siły, której deficyt nie pozwalał mi na zbędne gesty. Na moje szczęście nikogo zdawało się to nie obejść. Tsunade przeglądała jakieś papiery, nawet nie próbując udawać zainteresowania, a reszta, to znaczy Shizune, Izumo i Kotetsu, siedziała w ciszy na obszernej kanapie pod ścianą pogrążona w rozmowie. Dopiero kiedy zbliżyłem się do biurka zauważyli moją obecność.
 - Hokage-sama – powiedziałem na przywitanie, przerywając ogólną ciszę panującą w pokoju. Shizune podniosła z ziemi TonTon  i stanęła za Hokage w czasie, kiedy Izumo i Kotetsu zajęli miejsca po mojej prawej i lewej stronie. Tsunade spojrzała na nas swoimi bursztynowymi oczami niemal przepraszająco.
 - Co tam się stało?
Do teraz nie wiem jak udało nam się to opowiedzieć tak beznamiętnie, jakby to był jeden z miliona raportów dotyczących egzaminu na chunnina czy rutynowej kontroli granic wioski. Na pewno spora zasługa w tym była Izumo, który uprzednio biorąc głęboki oddech mówił o wszystkim ze szczegółami, w ogóle nie dając nam znaków, żebyśmy się włączyli. Najwyraźniej kiedy ja próbowałem zrozumieć to co się właśnie stało on zajął swój umysł układaniem tej przemowy. Ja i Kotetsu rzadko kiedy się wtrącaliśmy i raczej z czystej kurtuazji, bo relacja Izumo była wystarczająco detaliczna. Tak detaliczna, że zadbałem o to, aby we właściwym momencie skupić swoją uwagę na pulchnych, różowych łapkach maskotki naszej przywódczyni.
 - Co z Kurenai? – usłyszałem jakby z oddali, nie mogąc dopasować głosu do żadnej ze znajdujących się w pomieszczeniu postaci.
 - Ja jej powiem – odezwałem się, zanim zdążyłem to dobrze przemyśleć. Zwykły impuls wynikający z poczucia obowiązku i złożonej obietnicy. Godaime spojrzała na mnie chyba lekko zaskoczona, ale nie powiedziała nic więcej. Wychodząc zastanawiałem się jak należy dzielić się piekłem.


  - Musisz to powtórzyć  - pół powiedziała, pół szepnęła, wymuszając na mnie swoją uwagę nieustępliwym spojrzeniem. Stała dokładnie na wyciągnięcie ramion, jedną ręką opierając się o parapet a drugą łapiąc okolice serca. Po jej reakcji poznałem, że choć młoda, musiała poznać prawa świata shinobi już wcześniej. Problem polega na tym, że to niczego nie zmienia, nie pozwala zaakceptować świadomości, że życie osób dookoła może skończyć się w jednym, zawsze najmniej spodziewanym momencie.
 - Asuma nie żyje – powiedziałem, patrząc jak zaciska powieki i nieznacznie kręci głową. Nieświadomie przesunęła prawą dłoń na swój brzuch. W końcu nie wytrzymałem i odwróciłem wzrok, udając, że tego nie widzę. Niedawno poznana cisza zaczęła otulać mnie po raz kolejny, tym razem, nie mogłem jej na to pozwolić.
 - Umierał mówiąc o tobie – wydusiłem z siebie, chcąc, żeby brzmiało to jak najgłośniej, może nawet głośniej niż powinno. – I o dziecku.
Drgnęła zaskoczona, rozszerzając źrenice. Dzięki łzom, których nie była w stanie opanować kolor jej oczu był jeszcze głębszy niż posadzone w doniczkach maki, na tle których stała.
 - Król – rzekła powoli, a ja nie wiedziałem, do kogo kierowała to słowo.  – Dziękuję. Do zobaczenia na pogrzebie.
 - Do zobaczenia – odparłem, chociaż już wtedy wiedziałem, że się tam nie spotkamy.

Było za jasno, nawet jak na typową letnią noc. Białe światło księżyca wpadało do pokoju, starannie oblewając kontury porozrzucanych pionków na planszy – jedynej rzeczy w zasięgu mojego wzroku. Przekręciłem się na plecy, starając się ignorować ból łopatek, które wbijały się w drewnianą podłogę. Pierwszy raz w życiu nie mogłem skupić się na niczym dłużej niż kilka sekund, moje myśli tworzyły nie dającą się rozsupłać plątaninę, a naprężone mięśnie wręcz paliły, jednak nie byłem w stanie ich w żaden sposób rozluźnić.  W desperacji zacisnąłem kurczowo powieki.
 - Shikamaru.
W pierwszej chwili, byłem pewien, że udało mi się zasnąć. Głos, który usłyszałem, był zbyt charakterystyczny, żebym go pomylił, nawet, jeśli brzmiał cicho i, prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz, niepewnie. Po mimo tego instynkt nakazał mi otworzyć oczy  i zwrócił ciężką głowę w stronę okna, gdzie stała. Ubrana w zwiewną sukienkę, której koloru nie mogę sobie przypomnieć i czarną kamizelkę z długimi rękawami wydawałaby się wyjątkowo drobna, gdyby nie stalowy wachlarz, którego długi cień odbijał się na podłodze. Chociaż patrzyła wprost na mnie z jej twarzy nie mogłem nic wyczytać.
 - Co ty tu robisz? – spytałem przełykając ślinę, pewien, że udało jej się usłyszeć zdumienie przebijające przez mój na pozór beznamiętny ton. Mógłbym przysiąc, że na ułamek sekundy odwróciła wzrok, niczym spłoszone zwierzątko zadając sobie to samo pytanie. Potem jednak wyciągnęła ku mnie swoją dłoń.
 - Chodź na spacer – powiedziała pewnie, pochylając się nade mną. Zorientowałem się, że nie ma żadnego planu, to pomysł, na który wpadła w tamtym momencie i nie zdążyła przeanalizować na wszystkie możliwe sposoby. Byłem przekonany, że odmówiłbym każdej innej osobie, ale ten sam impuls, który doprowadził ją tutaj najwyraźniej bezwiednie pokierował moją ręką. Podniosłem się, uważając, żeby nie opierać na niej ciężaru swojego ciała. Bądź co bądź była kobietą, do tego niemożliwie pamiętliwą kobietą, która skorzystanie z nawet najdrobniejszej jej pomocy wypominałaby mi przez najbliższą dekadę.
 - Weź coś ciepłego – odezwała się ponownie – Na dworze jest zimno.
W normalnych okolicznościach odparłbym, że to nie dwór jest zimny tylko ona ma spaczone odbieranie temperatur przez wychowanie na pustyni. Pouczyłaby mnie na temat dobrego wychowania i rozmowy z kobietami po czym skrytykowała Konohę za pierwszą lepszą głupotę. Kiedy i z tym bym się nie zgodził, pokłócilibyśmy się o zalety i wady naszych domów. Po kilkunastu minutach przyznałbym jej rację dla świętego spokoju, a ona uśmiechnęłaby się, bo niczego nie kochała tak bardzo jak tryumfu.
W ciszy wykonałem jej polecenie, a ona przeznaczyła ten moment na uważne lustrowanie mojego pokoju. Z opóźnieniem dotarło do mnie, że nigdy wcześniej go nie widziała. Zerknąłem na nią przez ramię.
 - Włamałaś się do mojego domu? – spytałem, unosząc minimalnie brwi.
 - Masz okno otwarte na oścież – odparła wymijająco, wywracając oczami. Nie mogłem się nie zaśmiać.
 - Czy ty masz chociaż pozwolenie na przebywanie w Konosze? – brnąłem, ze zdziwieniem zauważając, że mnie to bawi. Szok związany z pojawieniem się osoby, która powinna znajdować się setki kilometrów stąd był zbyt duży, żeby nie pozwolił mi się oderwać od rzeczywistości. Nawet w ciemności zauważyłem, że jej niezmiennie związane w cztery kitki włosy urosły kilka centymetrów i mógłbym przysiąc, że ten sam los podzieliły jej odsłonięte nogi.
 - Blondynki zawsze się dogadają – rzekła nad wyraz poważnie. Kiwnąłem głową i odwróciłem się z zamiarem wyciągnięcia z szafy pierwszej lepszej rzeczy. Temari w życiu nie przyznałaby, że się martwiła, ani przede mną, ani tym bardziej przed samą sobą.
 - Prowadź – powiedziałem, wskazując na otwarte na oścież okno – W końcu, gdyby ktoś nas tutaj zastał zrobiłoby się upierdliwie.
Nie odpowiedziała, ale kiedy wymijała mnie zgrabnym ruchem na jej ustach malowało się rozbawienie.

Prowadziła mnie przez wszystkie najmniejsze uliczki wioski, często nieznane nawet jej mieszkańcom. Przez ostatnie trzy lata zdążyliśmy przejść Konohę wzdłuż i wszerz więc nawet mnie to szczególnie nie zdziwiło. Od opuszczenia domu nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem, jednak ta cisza różniła się od tej, która towarzyszyła mi wcześniej. Była naturalna i kojąca, a nie niezręczna, zupełne przeciwieństwo tego jak ją sobie wyobrażałem poznając Temari. Chociaż wciąż nie opisałbym jej lepiej, niż to zrobił Kankuro prawie cztery lata temu na arenie w lesie śmierci, wiedziałem jak bardzo nie tylko ceni sobie, ale i wymaga spokoju. Z racji, że szła pół metra przede mną, mogłem ją bezkarnie obserwować. Kroczyła wyprostowana samym środkiem alejki i gdyby nie sposób w jaki od czasu do czasu przechylała głowę zerkając za siebie, pewnie uwierzyłbym w jej, jak zawsze pozorowaną, pewność siebie.
 - Wiesz, jak nie chcesz być rozpoznana, mogłabyś chociaż zdjąć ochraniacz – stwierdziłem, z rozbawieniem obserwując jej irytację.
 - Jak ktoś mnie tu znajdzie, wszystko pójdzie na ciebie – powiedziała ostro, mrużąc oczy dla lepszego efektu. Westchnąłem, przypominając sobie jak przerażająca potrafiła być, nawet w momencie, kiedy włamała się do wioski bo... Zdałem sobie sprawę, że nie wiem nawet dlaczego tu jest. Wszak po mimo naszego lekkiego podejścia, gdyby ktoś znalazł jouninkę spokrewnioną z Kazekage w samym środku Konohy zrobiłoby się naprawdę nieprzyjemnie. Temari ryzykowała dużo więcej, niż powinna. Wolałem jednak nie zadawać tego pytania, w obawie, że wtedy po prostu odejdzie. Jej obecność była dziwnie kojąca, pozwalała mi wyciszyć całą gamę emocji, która przewijała się przez moje ciało w ciągu kilku ostatnich dni i doprowadzała niemal do obłędu.
 - A gdzie oficjalnie jesteś? – zapytałem. Westchnęła zrezygnowana, opuszczając nieznacznie głowę.
 - Eskortuję nieistniejącą osobę do Iwa – wyrzuciła, nieświadomie zwiększając tempo.
 - Wymyśliłaś sobie misje?! – krzyknąłem, na chwilę zapominając gdzie jesteśmy. Odwróciła się gwałtownie przykładając palec do ust i wymownie omiatając wzrokiem okolice. –  Podłożyłaś fałszywy zwój na biurko własnego brata i powiedziałaś, że przydałby ci się tydzień poza wioską - ciągnąłem, widząc jak jej oczy rozszerzają się nieznacznie. Przerażało ją to, że ktoś może ją rozgryźć. W końcu przez wielu była uważana za mistrzynię kłamstwa.  – Gaara w to chociaż uwierzył?
 - Ja wiem, że ty patrzysz z perspektywy dwustu iluś tam punktów IQ, ale mój brat nie jest kretynem – syknęła już zupełnie wyprowadzona z równowagi.  – I nie zadaje zbędnych pytań.
Nie odpowiedziałem nic więcej, bo w końcu zorientowałem się, dokąd zmierzamy.


Chociaż swojego czasu spędziłem tam mnóstwo czasu, pierwszy raz widziałem wnętrze rozpadającej się hali treningowej nocą. W przeciągu kilku ostatnich lat resztki jej dawnego wyposażenia musiały spłonąć w pożarze, pozostawiając po sobie tylko prostą, sześcienną konstrukcję, na tyle wytrzymałą, że nie pozwoliła wywietrzeć nawet drażniącemu zapachowi siarki. Było to pierwsze miejsce poza siedzibą Hokage, które pokazałem Temari, kiedy jako świeżo upieczona chunninka nadzorowała przygotowania do egzaminu. Zaprowadziłem ją tutaj, bo mieliśmy zbyt mało czasu, żeby oddalić się od wioski, a zbyt dużo na marnowanie go w zamkniętym pomieszczeniu.
Przejechałem opuszkami palców po resztkach framugi, przypominając sobie jej poprzedni wygląd. Temari w tym czasie oddaliła się ode mnie, badając głąb pomieszczenia.
 - Shikamaru! – zawołała, kiedy znalazła  w końcu to, co zostało ze stalowej drabiny prowadzącej na dach. Wiedziałem, że mogliśmy po prostu tam wskoczyć, ale ona wolała odtworzyć moje zachowanie.  Nieśpiesznie podążyłem za nią.
Widok jaki zastałem na szczycie nie zmienił się ani trochę. Z łatwością można było dostrzec wyryte w skale twarze Kage, dzielnicę mieszkalną Konohy i okalający wszystko las, którego liście zaczynały powoli żółknąć. Jak w transie zbliżyłem się na skraj, sunąc wzrokiem po miejscach, na nowo zalewających mnie falą wspomnień. Byłem gotów się założyć, że ledwo dostrzegalne, czerwone punkciki w samym centrum, to lampki wiszące na rynnie naszego ulubionego grillbaru, czwarty ubytek od zachodu w gęstych koronach drzew, to nasze pole treningowe, a zgaszone światła w mieszkaniu na parterze obok szpitala, zaraz się zapalą. Odwróciłem się gwałtownie w stronę cmentarza, żałując, że nie ma niczego w co mógłbym przywalić. Wyobraziłem sobie, jak gęsty dym wydzielający się z krematorium, wypala mi oczy i wysusza gardło. Wizja stała się tak realistyczna, że byłbym gotów  zapłacić każdą możliwą cenę za jej koniec. I pewnie bym to zrobiłbym, gdybym nie poczuł pewnego uścisku drobnej, ciepłej dłoni, na swojej zaciśniętej w pięść. Byłem zbyt wielkim tchórzem, żeby na nią spojrzeć, co tylko potęgowało moją złość. Wyimaginowany dym wyciskał z moich oczu łzy, nad którymi nie byłem w stanie zapanować, zimno, wcale nie płynące z otoczenia doprowadzało ciało do drżenia, a w zagłębieniach popękanych warg pojawiły się słodko-słone krople krwi.
 - Miałaś rację – wycedziłem szeptem – Od początku miałaś rację!  - wrzasnąłem, odwracając się w jej stronę. Spodziewałem się... Sam nie wiem czego. Jedyne, co wiem na pewno to to, że jej turkusowe oczy przypatrujące mi się uważnie wyrażały za dużo. Za dużo zrozumienia, za dużo współczucia, za dużo bólu – lustrzanego odbicia mojego. Nigdy wcześniej nie patrzyła na mnie tak szczerze, zawsze świadomie unikała kontaktu wzrokowego, aż za dobrze wiedząc, że te oczy ją zdradzą.
 - Z czym miałam rację? – wychrypiała,  wciąż nie wypuszczając mojej ręki. Jej ciało spięło się nieznacznie, jakby przeszedł ją dreszcz.
 - Ze wszystkim. Jestem pierdolonym idiotą.  – odpowiedziałem tak cicho, że nie byłem pewien, czy usłyszała  - Przez całe życie robiłem połowę tego, co powinienem. Nie powinno mnie...
 - Nawet nie kończ!  - przerwała mi ostro. Ścisnęła moją dłoń tak mocno, że podświadomie chciałem ją wyrwać. Nie pozwoliła mi. – Nie masz prawa tak myśleć, rozumiesz?! To nie jest takie proste.
 - Właśnie, że jest! Byłem tak blisko Temari, tak blisko, kiedy siedziałem na tyłku! Cholera, ty to powinnaś rozumieć najlepiej! To ty ze mną byłaś, kiedy obiecałem sobie, że już nigdy nie zawalę!  - krzyknąłem z furią, w końcu wyrywając się z jej uścisku. Podniosłem z ziemi niewielki kamień i cisnąłem nim w kierunku lasu, z dziką fascynacją obserwując spłoszone ptaki.
 - Konoha jak zawsze pełna idealizmu – zakpiła, rozkładając teatralnie ręce –Powiedz mi jeszcze, że siłą przyjaźni zniszczycie całe Akatsuki!
 - Tu nie chodzi o żadną siłę przyjaźni!
 - No właśnie! – ponownie mi przerwała, a następnie wzięła uspokajający oddech – Zrobiłeś wszystko, a nawet więcej niż mogłeś, ale to jest nasze życie. Codziennie wychodzimy z domu, wiedząc, że możemy już do niego nie wrócić. Chciałabym powiedzieć, że jest jakaś cudowna recepta, żeby to zmienić, ale jej po prostu nie ma. Zginiesz, szukając jej.
Nabierałem powietrza, żeby się dalej wykłócać, żeby udowodnić jej, że mam rację, jednak coś w jej głosie mnie powstrzymało ponownie mnie powstrzymało.
 - Kurenai jest w ciąży – poinformowałem po chwili, wracając do szeptu. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała ciężko, a świszczący oddech wypełniał przestrzeń między nami. Temari przyłożyła dłoń do skroni, patrząc na mnie ciężko – Co ja mam powiedzieć temu dziecku, kiedy już się urodzi?
 - Prawdę.
Prychnąłem poirytowany, żałując, że barierka, o która tak często opierałem się w dzieciństwie również spłonęła.
 - Powiedz mu, że jego ojciec był wielkim shinobi, który zginął za wioskę i za niego – ciągnęła, a ja zobaczyłem, że nie myśli już tylko o Asumie.
 - Sądzisz, że to cokolwiek zmieni? – spytałem sarkastycznie, nie zdając sobie sprawy ile nadziei pokładam w jej słowach. Przymknęła na chwilę oczy, nim odpowiedziała.
 - Ciężko jest sobie wyobrazić jak wiele.
Zobaczyłem, że kolor jej tęczówek jest głębszy, a policzki zarumienione od poprzednich krzyków. Jej spojrzenie było tak wymowne, że przestraszyłem się, iż ona sama się rozpłacze. Przełknęła głośno ślinę, jednak nie uciekała ode mnie wzrokiem. Nie do końca panując nad tym co robię, zniwelowałem dzielącą nas odległość i ująłem jej piękną twarz w swoje dłonie. Wykorzystałem tylko kilka sekund na podziwianie jej pełnych warg, po czym się w nich zatopiłem.
Myślałem o całowaniu Temari tyle razy, że nie byłbym w stanie w żaden sposób tego zliczyć. Wiedziałem, że balansowaliśmy na zbyt cienkiej granicy, po której przekroczeniu nie byłoby już odwrotu. Wiedziałem, że jesteśmy zbyt blisko, że jesteśmy jednym z dowodów na to, że los istnieje i igra z ludźmi jak tylko chce. I w tamtym momencie, kiedy znajdując się na skraju w końcu trzymałem ją w swoich ramionach, nie mogłem mieć mu tego za złe.
Temari objęła mnie mocno przyciągając jeszcze bliżej. Kiedy oderwaliśmy się od siebie, dała mi znak, żebym nic nie mówił i przytuliła się, tak, jakby to wszystko było naszą upragnioną codziennością.


Kopiec ze świeżo usypanej ziemi był niemal niewidoczny zza zasłony białych kwiatów. Chociaż nadchodził już świt, drobne znicze wciąż oświetlały wszystko w promieniu kilku metrów, nie pozwalając mi podejść bliżej. Dopiero ten widok sprawił, że w pełni uwierzyłem, w śmierć Asumy. Paradoksalnie jego grób uspokoił mnie i zapoczątkował długotrwały proces akceptacji.
Temari, chociaż stała bardzo blisko mnie, była spięta. Dwa lata później, po wojnie, powiedziała mi, że cmentarze od zawsze ją przerażały, ale nie byłaby sobą, gdyby dała to komukolwiek odczuć.
Wyciągnąłem z kieszeni zapalniczkę, którą niemal nieświadomie trzymałem przy sobie przez ostatnie trzy dni i ponownie zapaliłem wszystkie zgaszone świece, przy okazji odgarniając rzucone niedbale róże na bukiet czerwonych maków. Odetchnąłem głęboko i odwróciłem się w kierunku wioski.
 - Nie mogę tego tak zostawić – powiedziałem spokojnie. Temari uśmiechnęła się smutno.
 - I pewnie nie weźmiesz mnie ze sobą? – spytała, chociaż doskonale znała odpowiedź. Pokręciłem energicznie głową.
 - Mogłabym pomóc – kontynuowała swoją przegraną walkę, prostując się. W blasku wschodzącego słońca mogłem zobaczyć, że jej jasna skóra jest pokryta sadzą z hali, a niesforne kosmyki włosów powysuwały się z jej fryzury, okalając niedbale twarz.
 - Wiem, ale nie dam rady tego zrobić, wiedząc, że cię narażam.
 - Pamiętaj, że dalej mogę skopać ci tyłek.  – stwierdziła niefrasobliwie, jednak ja machinalnie podążyłem wzrokiem w kierunku broni zawieszonej na jej plecach – To nie byłaby nasza pierwsza wspólna walka.
 - Tym razem, to moja walka.  – zakończyłem twardo.
 - Rozumiem.  – westchnęła, podchodząc bliżej. Na długiej liście rzeczy, które rozumiała aż za dobrze, poczucie obowiązku musiało plasować się na jednym z pierwszych miejsc. Nienawidziła hipokryzji, więc nie mogła oponować.
 - Beznadziejna sytuacja – szepnęła. Zorientowanie się, że to określenie nie odnosiło się do Asumy i czekającej mnie walki z Akatsuki, tylko do tego, że musi odejść, bez żadnej gwarancji, że jeszcze kiedykolwiek się zobaczymy zajęło mi kilkanaście długich sekund. Nie wiem nawet kiedy ponownie objąłem jej ciało i wtuliłem głowę w jej włosy, wdychając łapczywie charakterystyczny zapach. Nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że to może być nasze ostatnie spotkanie. Musiała czytać w myślach, bo po chwili gorący oddech otulił moje ucho.
 - Myślę, że ktokolwiek kontroluje tym światem ma zbyt wielką zabawę, żeby nie ciągnąć tej farsy między nami.

Pierwszy raz cieszyłem się, że mogę jej przyznać rację. 



Wiec... Czy jestem straszna? Tak. Czy mam zamiar się tłumaczyć? Chyba to nie ma sensu, bo fakty są takie, że mam mało czasu, jeszcze mniej siły, ale gdyby nie moje naprawdę straszne lenistwo napisałabym nowy rozdział dawno temu. Wiecie, dopadł mnie dylemat pt. „co mam zrobić ze swoim życiem?”. Ciężko mi się za coś zabrać, a zazwyczaj kiedy już mi się uda to pojawiają się, zupełnie nie zależące ode mnie czynniki, które i tak to psują. Jedyne co mogę obiecać to to, że im dalej w las tym wbrew pozorom będzie lepiej, tego jestem pewna.  (:
Co do tej partówki... Zaczęłam ją pisać w wakacje, głównie dlatego, że kocham tę parkę całym swoim sercem i już za pierwszym razem kiedy oglądałam odcinki anime ze śmiercią Asumy po cichu liczyłam, że Temari się tam pojawi. Drogi Kishimoto się mnie nie posłuchał, więc pomyślałam trochę nad własną wersją. Na początku chciałam w ogóle nie naginać kanonu, ale po obejrzeniu wszystkiego jeszcze raz zorientowałam się, że to niestety niemożliwe(gdyby ktoś nie pamiętam, w oryginale to Shikaku ogarnął Shikamaru). Wiem, że jest patetycznie, do tego nie próbowałam na siłę zamienić się w faceta, po cichu się przed sobą usprawiedliwiając że: facet czy dziewczyna, śmierć bliskiej osoby zawsze boli.
Przyznaję, że ciekawi mnie wasza opinia na temat tego tekstu. (:


12 komentarzy:

  1. To było zajebiste!!!
    Tak, tym jednym słowem można by opisać cały tekst, jednak zmobilizuję się i wysilę trochę te dawno nie używane szare komórki xD.
    Ach! Jak ty bosko piszesz. Kurczę, aż zazdrość zżera ;).
    BTW ... Fajnie, że postanowiłaś, aby Temari pocieszyła Shikamaru, bo w sumie w mandze jakoś tak mało mi pasowało, że zrobił to ojciec. Swoją drogą to ich relacje są takie delikatne, a zarazem wybuchowe i nieprzewidywalne ^^.
    Jesteś moim guru! Kurde, twoją historię wielbię 3x bardziej niż Kishimota, który tak na marginesie ma moim zdaniem coraz bardziej żałosne pomysły ;(. Jak dla mnie to mogłabyś napisać historię "Naruto" od nowa xD. Dobra taki tam żart. Ale serio jakby kiedyś wpadła na taki pomysł i znalazła trochę czasu (haha szczególnie teraz, nie? :D) to daj znać.
    Co tu dużo mówić. Rozdział genialny, jak wszystkie zresztą. Mam nadzieję, że uda Ci się szybko napisać rozdział 4, bo nie mogę się doczekać (:
    Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do mnie, willownight :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w ogóle prawie każdą scenę w mandze gdzie występuję Shikamaru i Temari mam też w wersji alternatywnej, tyle, że w niektórych przypadkach są to pododawane całe sceny jak tutaj, a w niektórych tylko kilka zdań więcej czy coś. Co do obecnego biegu mangi to... ło matko, mogłabym dyskutować i dyskutować na ten temat.
      Bardzo dziękuję za komentarz i również pozdrawiam! ;*

      Usuń
  2. Nie do końca wiem od czego zacząć. Jak zawsze zresztą.
    Może na początku powiem Ci, że mam ochotę skopać Ci tyłek z dwóch istotnych powodów.
    1. Twoje lenistwo jest niebywale denerwujące! Nie pisząc rozdziałów narażasz mnie na szarą rzeczywistość.
    2. Właśnie wybiła północ, zanim dodam ten komentarz będzie pewnie już kilkanaście minut po, a ja muszę wstać o 6:00! Nosz, naprawdę?!
    Zobaczyłam u Ciebie tego One-shot'a i pomyślałam, że na pewno nie przeczytam go w tym tygodniu, bo kompletnie nie znajdę na to czasu. Ale przecież sen jest dla słabych.
    Znasz to uczucie, kiedy czujesz palącą potrzebę dodania komentarza, ponieważ to co przeczytałaś zrobiło na tobie tak ogromne wrażenie i wprowadziło w jakiś dziwny stan pomiędzy niebem a ziemią? Fikcją literacką, a rzeczywistością? Cóż, ja właśnie coś takiego przeżywam.
    Opisy uczuć, które kotłowały się w drużynie dziesiątej były tak (muszę zacząć wymyślać jakieś nowe przymiotniki, bo nie wiem za bardzo jak to opisać) melancholijne i wciągające. Sprawiły, że sama mimowolnie popadłam we właśnie taką melancholie, nabrałam ochoty na długi, milczący spacer w deszczu. Wszystkie sceny były tak idealnym dopełnieniem całości. Nie było absolutnie żadnego momentu, który by mnie znudził. Chyba jeszcze nigdy tak uważnie nie czytałam każdego słowa.
    Nie wiem, może ja po prostu przesadzam. Ile można prawić komplementów, w końcu. Dla przełamania tej słodyczy powiem, że znalazłam jedną literówkę i jeden błąd logiczny. Godzina 00:10, dlatego nie będę jej teraz szukać. To było gdzieś w akapicie z Shikaku i logiczny - w gabinecie Tsunade. To brzmiało jakoś: Siedzieli w ciszy na kanapie, pogrążeni w rozmowie.
    Po za tym nic nie wyłapałam, zresztą byłam zbyt wciągnięta w to wszystko by te błędy jakkolwiek przeszkodziły mi w czytaniu.
    Temari ostoją Shikamaru. Tak spokojną jak na nią. Niesamowite, nie umiem tego inaczej nazwać. Wiedziała kiedy się zjawić, kiedy mu pomóc, jak to Temari. Scena na dachu! Przez nią mogę zrezygnować z pragnień by Temari i Shikamaru byli razem w mandze i anime. Nie potrzebne mi to już. Mogę po prostu wracać do tej jednopartówki.
    Zaryzykuję pewne stwierdzenie. Nie wiem, czy już je tu pisałam. Powinnam się jednocześnie dziwić, jeśli tak - bo masz dopiero 2 rozdziały, i że nie - bo kocham sposób w jaki łączysz słowa i układasz z nich zdania. Zabrzmiało to trochę... dziwnie. Trudno. Uważam, że Twój blog jest najlepszym blogiem jaki kiedykolwiek czytałam. Jesteś dla mnie numerem pierwszym w całej blogosferze. Mam za sobą kilkadziesiąt blogów, więc nie mówię tego od tak po prostu. Twój styl pisania jest dla mnie nieziemski!
    Dlatego, Droga Cashimre - rusz ten leniwy tyłek i pisz!
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prolog i 3 rozdziały*. I tą jednopartówkę oczywiście.

      Usuń
    2. Przeczytałam twój komentarz dzisiaj w tramwaju w drodze do szkoły i naprawdę nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Nie wiem jak mam ci dziękować za te słowa, dają tyle powera i motywacji, że aż mnie rozsadza.
      Co do błędów - obiecuję, że sprawdzę i poprawię, bo nie wątpię, że są, ale to już na spokojnie. Już drugi dzień trzymam się postanowienia, że mam nie marnować czasu, więc jest szansa, że ten leniwy tyłek szybko ruszę. (:
      Pozdrawiam! ;*

      Usuń
  3. Bardzo, ale to bardzo mi się podobało! Świetnie połączyłaś kanon ze swoją wersją :) Smutny One Shot, ale bardzo miło się go czytało. Pamiętam jak ja jakieś dwa lata temu oglądałam odcinki ze śmiercią Asumy i pamiętam jak wtedy ryczałam xD No bo ej... dlaczego ci fajni muszą ginąć? To niesprawiedliwe! Wciąż nie mogę się nadziwić jak ty idealnie przedstawiasz charaktery, normalnie jak czytam wydaje mi się, jakby to pisał prawdziwy Shikamaru :P Świetnie piszesz! Pozazdrościć :) No i w ogóle Shikamaru pocałował Temari jak fajnie :) Jestem ciekawa czy w anime kiedyś to zrobi :D Jeszcze raz muszę to napisać One Shot wyrąbisty! No więc, Pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że w anime też to zrobi! Ja w to wierzę całym moim shipperowym sercem!
      Ja też ryczałam na śmierci Asumy. I Jirayi. I na wspomnieniach Tsunade o Danie. Na przeszłości Naruto i chyba nawet na przeszłości Sasuke. I na przeszłości Gaary też! Ale dobra, ze mnie to prawdziwy płaczek jest więc się już nie odzywam. I ja też nie wiem, dlaczego ci fajni muza ginąć. xd
      Bardzo dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  4. Ach... Po raz pierwszy przeczytałam tego o-s na wykładzie z matmy/wracając z uczelni, kiedy mój mózg bolał od nadmiaru wiedzy i zmęczenia, a ja nie marzyłam o niczym innym jak o odprężeniu i ciepłym łóżku. I uwierz mi, że po przeczytaniu go byłam tak rozanielona, tak odprężona i wgl, że jak ułożyłam głowę na szycie autobusu, to prawie zasnęłam i przegapiłabym swój przystanek. A jak wyszłam z autobusu i dotarło do mnie, że ten o-s był za krótki, a na dworze jest cholernie zimno, a ja mam kawał do domu, to mój humor zepsuł się diametralnie i potem na wszystkich warczałam. Ale to taka dygresja xd To co chciałam napisać, to że właśnie przeczytałam o-s po raz drugi i po raz drugi się nim zachwyciłam <3

    Och, Ty doskonale wiesz, jak trudno teraz o dobry blog ShikaTema, bo przeżywasz ten sam ból co ja :( I tylko my dwie możemy się nawzajem ratować w niedoborze Shikamaru i to jest smutne, ale dziękuję Bogu, że mam chociaż Ciebie <3 Bo tym shotem naprawdę mnie zaspokoiłaś <3

    Generalnie to... dobrze wiesz, że uwielbiam Twój styl 3os., ale nigdy nie sądziłam, że polubię Twoją twórczość jeszcze bardziej. Narracja 1os wychodzi Ci jeszcze lepiej niż 3os i mam nadzieję, że albo w opowiadaniu tutaj, albo w jakimś nowym blogu jeszcze dasz mi się z nim zaprzyjaźnić ^^

    Mimo, że wiedziałam, że piszesz tego o-s, to nie spodziewałam się, że osadzisz jego akcję w chwili po śmierci Asumy. Przyznam, że oglądając tamte odc sama miałam nadzieję, że Temari się gdzieś tam pojawi, ale Kishimoto jak zwykle nawalił. Dlatego dobrze, że mam Ciebie <3 Bo Twoja wersja jest wręcz idealna.
    Już od samego początku opisałaś całą żałość i cierpienie drużyny 10 fenomenalnie. Ból Ino, mamrotanie i niefartowne odezwanie się Choujiego, i biedny Shikamaru, na którego barkach pozostawili zdecydowanie za dużo. Strasznie podobało mi się, jak zauważyłaś, że pewnie jego drużyna pokłada w nim za dużo wiary, że myślą, że on doskonale wie co robi, chociaż szedł jak dziecko we mgle. Bo to cholera prawda! Zawsze wszystko składają na jego biedne barki, a potem to ona ma wyrzuty sumienia, że nie podołał, że nie zrobił wszystkiego, że jego plan nie był wystarczająco dobry, kiedy to nie prawda. Kiedy to ona zawsze daje z siebie 200%, a taka Ino zawadza, bo jest słaba. No i oczywiście wzruszył mnie fragment rozstania Choujiego i Shikamaru, kiedy nasz ukochany był tak otępiały, że nie mógł nawet zareagować łzami na łzy przyjaciela. I jak potem ledwo przytomny doszedł do domu, ech... to wszystko było niewymownie smutne. A najbardziej ubodły mnie słowa "Wychodząc zastanawiałem się jak należy dzielić się piekłem." Dzielić się piekłem... no właśnie, jak?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i pojawiła się Temari <3 Sama nie wiem, jak mam skomentować wszystko odkąd się pojawiła, bo chyba musiałabym wypisać każde słowo, bo wszystko mi się podobało. Widać, że się na nich znasz, bo jak Shikamaru w myślach wyobrażał sobie ich konwersację na temat "w Konoha jest zimno", to aż nie mogłam powstrzymać uśmiechu - ta kłótnia naprawdę rozegrała się w mojej głowie xd I to stwierdzenie, że Temari niczego nie kocha tak, jak tryumfu <3 Ale się nie zgodzę! Bo ona bardziej kocha Shikamaru, hiii ^^
      No a na tym fragmencie w starej sali treningowej to się popłakałam T^T Jak Shikamaru się obwiniał i jak powiedział, że przecież Temari powinna go rozumieć najbardziej, bo była przy tym, jak obiecywał, że już nigdy nie zawali.... ta scena z anime jest tak wyryta w mojej pamięci (po obejrzeniu jej chyba z 10 razy xd), że przytoczenie jej było morderstwem mojego opanowania - wtedy to ja się rozryczałam. No i pocałunek *q* I znowu słowa "Kiedy oderwaliśmy się od siebie, dała mi znak, żebym nic nie mówił i przytuliła się, tak, jakby to wszystko było naszą upragnioną codziennością." upragniona codzienność, co? Matko, to że ich miłość jest taka nieszczęśliwa jest za razem irytujące i właśnie piękne. Kocham ich <3 Kocham Ciebie za to <3

      I ostatnia scena. Do niej znowu się wypowiem przytaczając Twoje słowa. "- Myślę, że ktokolwiek kontroluje tym światem ma zbyt wielką zabawę, żeby nie ciągnąć tej farsy między nami." Cholera i to jaką zabawę >.<

      Sumując - ŚWIETNIE, KOCHAM TEGO SHOTA I CHCĘ TAKICH WIĘCEJ. Albo poproszę ładne scenki ShikaTema w opowiadaniu ^^ Ach, no i piosenka w tle cudowna <3 Pasowała do całej historii i naprawdę wpada w ucho :)

      Pozdrawiam i WENY! <3

      Usuń
    2. O jejku! ;*
      Nawet nie wiem jak mam ci dziękować za ten komentarz, bałam się twojej opinii jak jasna cholera, no bo wzięłam się za Shikamaru do tego w pierwszej osobie a jakbym spieprzyła Shikamaru to byś mi chyba do końca życia nie darowała. I jak przeczytałam twoje słowa na matmie(przy okazji dowiedziałam się, że moja szkoła ma jakieś tajemnicze wifi o.O) to musiałam się naprawdę szczerzyć, bo profesorka przechodząc obok tylko rzuciła takie "Co Asieńko, zadanka dzisiaj wychodzą?" a ja z takim bananem pokiwałam głową, chociaż nawet nie byłam pewna, na którym jesteśmy.
      Prawdę mówiąc narracja pierwszoosobowa jest dla mnie nowa, przez całe życie unikałam jej jak ognia, sama w sumie nie wiem dlaczego, ale pisząc to całkiem mi się spodobało, więc pomyślę, żeby do niej w najbliższym czasie wrócić.

      Jednym słowem: DZIĘKUJĘ! ;*

      Usuń
  5. Genialny One-Shot ! Ogólnie mało jest jedonpartówek, one-shot'ów i opowiadań Shikamaru, bynajmniej ja nie natykam się ;_; Wybacz, że krótko, ale na telefonie nie jest najłatwiej pisać jak ma się grube palce ;_; Za błędy przepraszam, no i czekam na rozdział 4 z niecierpliwością (tak czytam twego bloga) xd
    weny życzę ;)
    A i mogę wiedzieć kto jest wykonawcą piosenki która leci na twoim blogu bo się w niej zakochałam :) Na prawdę xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety faktycznie w polskiej blogsferze jest tekstów o Shikamaru jak na lekarstwo, ale cóż, co ja poradzę, że ja mu swoje serce osiem lat temu oddałam? (:
      Piosenka to Daughter - Smoke
      Bardzo dziękuję za komentarz i pozdrawiam! ;*

      Usuń